Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
News will be here

Przeciw „settled status”

Ostatnie oświadczenie Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii i POSK-u w sprawie praw obywateli unijnych (a w tym i Polakόw) w Wielkiej Brytanii jest już świadectwem, że nadchodzi rozstrzygająca bitwa w sprawie tych praw. Z jednej strony mamy zdyscyplinowaną delegację unijną, z byłym francuskim ministrem spraw zagranicznych Michelem Barnierem na czele, reprezentującą 27 państw unijnych, ale właściwie wykonującą decyzje dobrze skoordynowanych centralnych władz Unii, czyli Rady Ministrόw, Komisji i Parlamentu Europejskiego. A z drugiej strony mamy błądzącą delegację brytyjską reprezentującą rząd, ktόry co tydzień zmienia front w swoim stanowisku wobec odejścia od Unii Europejskiej.

Lecz strona brytyjska ma zupełnie inny plan. Głosi, że ich projekt daje to samo co propozycje unijne. Lecz ma wywrócony punkt oparcia. Chce zlikwidować obecny stan prawny (zresztą unijny) stałej rezydentury, wymienić go na coś, co nazywa się „settled status” (status zasiedlenia) i chce gwarantować prawa obywateli unijnych wyłącznie na podstawie brytyjskiego prawodawstwa i brytyjskich sądów, bez udziału Europejskiego Trybunału. W tej chwili jest to nie do przyjęcia dla negocjatorów unijnych, na zasadzie, że nie jest dostateczną gwarancją dla praw obecnych tu obywateli unijnych. Również jest nie do przyjęcia dla organizacji jak „the3million”, reprezentującej głos niemal trzech i pół milionów obywateli unijnych, czy „British in Europe”, reprezentującej głos co najmniej 1 miliona obywateli brytyjskich w Hiszpanii, Francji i innych krajach unijnych. Nie powinno też być do przyjęcia przez Polaków w Wielkiej Brytanii.

Dlaczego propozycja „settled status” jest tak szkodliwa?

Po pierwsze, bo podważa i niweczy dla Polaków tu przybyłych od roku 2004 cały ich dorobek materialny, duchowny i prawny, przez ostatnie przeszło 10 lat ciężkiej walki o zbudowanie sobie nowego gruntu w Wielkiej Brytanii (mówimy tu o 10 latach, lecz dla obywateli zachodniej Europy termin ten mógł być trzy razy dłuższy).

Tworzyliśmy tu z naszymi rodzinami nową Polskę mini-ojczyznę na terenie Wielkiej Brytanii, zatwierdzoną administracyjnie ciężko wywalczonym statusem stałej rezydentury, z możliwością dostępu po dalszym roku do uzyskania brytyjskiego obywatelstwa. Ta rezydentura powinna nawet być automatyczną według prawa unijnego. I dla wielu Polaków była ostatecznie osiągalna, ale po wypełnieniu 82-stronnicowego kwestionariusza i przeczekaniu pół roku. Dla innych przebywających tu legalnie i legalnie zatrudnionych, to podanie o rezydenturę stało się barierą nie do pokonania i powodem szczególnego stresu w obecnym etapie niepewności. Lecz nagle, dla paręset tysięcy polskich rodzin, nawet ten ciężko wywalczony status jest obecnie podważany. Polacy tracą grunt pod nogami.

Po drugie, nowy status oparty jest na prawodawstwie brytyjskim, i to na prawodawstwie imigracyjnym. Każdy polski czy angielski prawnik potwierdzi, że nie ma bardziej bizantyńskiego labiryntu administracyjnych przepisów i prawnych kruczków niż podręcznik roboczy pracowników Home Office, oparty na swoistej interpretacji, wzmocnionej jeszcze tym, że każda decyzja urzędnicza wcale nie musi być uzasadniana. Wystarczy, że urzędnik, przynaglony nawałem podań i potrzebą wykazania odpowiedniej żarliwości zawodowej, dopatrzy się jakiegoś niedociągnięcia w dokumentacji czy nawet nieprawdy, aby był w stanie odmówić przyjęcia podania bezapelacyjnie. Nawet, gdy jawnie łamie przepisy urzędowe, trudno jest to mu udowodnić. Nie musi się tłumaczyć, nawet wtedy, kiedy interweniują media, czy poseł czy nawet minister.

Czasem, jak widzieliśmy ostatnio, za sprawą przeszło stu bezprawnych listów do obywateli unijnych z nakazem natychmiastowego opuszczenia UK, Home Office sam przyznał się do błędów, lecz pod presją prasy. Mimo protestów i interwencji konsulatów i polskich biur doradczych, wydalono już z Wielkiej Brytanii parędziesięciu Polaków z prawem pobytu, lecz chorych, niepełnosprawnych, bezdomnych lub w przeszłości w kolizji z prawem.

Wiem, że wielu Polaków wzrusza ramionami nad ich losem, ale ich wydalenie było przekroczeniem dyrektywy unijnej 2004/38/EC, art. 27, mówiącej, że tylko w wypadku natychmiastowego poważnego zagrożenia dla społeczeństwa można wydalić obywatela innego państwa unijnego. A przecież, przynajmniej do marca 2019, prawo unijne jeszcze tu obowiązuje. Home Office łamie to prawo świadomie, aby ministrowie mieli jakiś kęs „imigracyjnego mięsa” do nakarmienia zagorzałych czytelników „Daily Mail”. Jest brytyjskie określenie – „the thin end of the wedge”. Jeżeli tak postępują urzędnicy teraz, kiedy są jeszcze ograniczeni konwencjami unijnymi, to jak będą postępować po Brexicie bez tych ograniczeń.

Po trzecie, gdyby wreszcie Brytyjczycy przeprowadzili „settled status” w negocjacjach, i uzyskaliby te 3 lata proponowanego okresu przejściowego na przekształcenie Wielkiej Brytanii do nowego porządku po-brexitowego, to musieliby zarejestrować i wydać karty tożsamości niemal 3.5 mln obywateli unijnych w ciągu 3 czy 4 lat. W tych sprawach osobiście doradzałem urzędnikom, jak można by to było zrobić, choćby przy pomocy samorządów, ale dalej uważam, że nie zdążyliby i że dalej, znając ich podejście, zrobiliby to niesprawiedliwie. Ugrzęźli obecnie pod ilością tylko paru tysięcy podań o przyznanie stałej rezydentury. W przeprowadzeniu „settled status” lista wygnanych Polaków i innych, łącznie z ich dziećmi narodzonymi już na Wyspach, stałaby się jeszcze dłuższa, mimo zapewnień obecnej pani premier, że „nikt nie ma być wydalony”.

Jedyne uzasadnienie „settled status” leży w tym, że potwierdza nową suwerenność Wielkiej Brytanii i wykluczenie uprawnień Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w tym kraju. Jest to jednak wysoka cena administracyjna dla takiego patriotycznego gestu. Jedyna nadzieja leży w uzyskaniu porozumienia o wprowadzeniu innego nadrzędnego sądu uznanego przez brytyjski Supreme Court i Europejski Trybunał, który pozwoliłby na dalsze przetrwanie stałej rezydentury, ale z przyspieszonym trybem zatwierdzenia pobytu. 

13 września jest następną okazją na masowe lobby przez obywateli unijnych i ich przyjaciół, aby przekonać nowych parlamentarzystów do wymuszenia na własnym rządzie bardziej sprawiedliwego i sprawniejszego systemu rejestrowania obywateli unijnych na postbrexitowy układ. Po lobbingu następuje protest na Trafalgar Square. Polacy też powinni wziąć udział, domagając się rychłego zakończenia okresu niepewności i uzgodnienia ram nowego statusu potwierdzającego istniejące prawa obywateli unijnych legalnie tu przebywających, i wysłania propozycji „settled status” do lamusa.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama