Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Mitridate, czyli młody Mozart na campowo

Wielu menagerów operowych od XVIII wieku aż po czasy współczesne zastanawia się, czy warto wydawać spore pieniądze na inscenizację przydługiej i niespecjalnie porywającej jeśli chodzi o akcję opery.

 „Mitridate”, dzieło czternastoletniego Mozarta, stało się niemal ciekawostką dla muzykologów oraz badaczy archiwów muzycznych.

W letnim sezonie Royal Opera House postanowiła jednak zaprezentować „Mitridate”. Nie było w tym żadnego ryzyka. Produkcja Grahama Vicka z 1991 jest wypróbowana. Kilkukrotnie wznawiana produkcja zawsze cieszyła się powodzeniem u publiczności. Vick w tej produkcji udowadnia, że „Mitridate” nie jest ciekawostką dla badaczy oper, ale może być wciągającą operą.

W tej operze widać wybitny kunszt reżyserski. Vick wprawdzie jest dość wierny librettu, ale nie traktuje go zbyt dosłownie. Jego przedstawienie najlepiej chyba scharakteryzować jako campowe. Susan Sontag (1964) definiuje camp jako miłość do tego, co nienaturalne, sztuczne i przerysowane. Taki jest właśnie „Mitridate” Vicka.

To produkcja zrobiona z dużym poczuciem humoru. Tutaj elementy barokowe mieszają się z tradycyjnym teatrem japońskim, nawet elementami estetyki indyjskiej, a wszystko to wydaje się nieco karykaturalne, na granicy kiczu, ale zarazem jest pociągające, a momentami wręcz zniewalające.

Mozart Vicka to niemal klasycystyczny drag show, gdzie wszystko wydaje się niespodziewanie zabawne, tutaj taniość miesza się z elegancją. Postacie nie tylko nie są realistyczne, ale wprost epatują swoją sztucznością, a nawet więcej: właśnie tą sztucznością uwodzą publiczność.

Warto tutaj zwrócić uwagę na niezwykłą choreografię Rona Howella, opartą na dalekowschodnich elementach. Jego tańce oraz ruch sceniczny nadają tej operze niepowtarzalny charakter.

Francuski dyrygent Christophe Rousset to doświadczony interpretator Mozarta. To się czuło w sposobie, w jakim prowadził orkiestrę Royal Opera House. Rousset urzekał elegancją, ale zarazem jego „Mitridate” był dynamiczny, bogaty od barokowo brzmiących rytmów oraz delikatnych klasycznych fraz.

Wokalnie największe wrażenie robił Michael Spyres. Amerykański tenor wcielił się w tytułową postać. Jego głos był liryczny, ale zarazem dość ekspresyjny. Technicznie natomiast Spyres świetnie poradził sobie z tą dość trudną partią wokalną. Również skomplikowaną, pełną tryli partię miała Albina Shagimuratova, która śpiewała Aspasię. Jej głos był wyrazisty, pełny, a wysokie koloratury wybrzmiały wprost idealnie. Nieco raził nadmiernym manieryzmem Bejun Mehta, który wykonywał partię Farnace. Natomiast Lucy Crowe rolę Ismene wykonała z dużą dozą elegancji oraz humoru.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama