Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
News will be here

Tower of doom

Grenfell Tower stał się tragicznym pomnikiem polityki austerity, nierówności oraz deregulacji. I pokazał, że współczesna Wielka Brytania wciąż gardzi biednymi.

Theresa May po raz kolejny się skompromitowała. Przywództwo wymaga wyobraźni, odwagi i empatii. Ale przez kilka dni premiera nie mogła się wykazać żadną z tych cech. Kiedy Grenfell Tower stanęło w płomieniach liderka Partii Konserwatywnej oblała egzamin na poważną przywódczynię. Zjawiła się na miejscu, kiedy było już po wszystkim i zdołała tylko pogratulować strażakom. Rodzinom ofiar ani ludziom pozbawionym dachu nad głową nie okazała zainteresowania. Mogła wysłuchać przerażonych ludzi, objąć ich, obiecać pomoc i przyrzec, że będzie mówić w ich imieniu. Tak jak Jeremy Corbyn. Ale tego nie zrobiła. A to niemal polityczne samobójstwo.

Wymiar polityczny tragedii staje się coraz bardziej istotny. Bo po pierwszym szoku, przejęciem ludzkimi dramatami, niezawinionych śmierci (w pożarze zginęło prawie osiemdziesiąt osób) – oraz dywagacjach na temat procedur przeciwpożarowych przychodzi refleksja. Zgliszcza ostygły, ale dyskusja na temat fatalnej polityki mieszkaniowej Wielkiej Brytanii, szkodliwej gentryfikacji w Londynie, obsesji na punkcie cen nieruchomości, które kreują oraz pogłębiają nierówności, nabiera temperatury. Grenfell Tower powoli staje się symbolem. A symbole w polityce mają duże znaczenie. Ten masowy grób może stać się monumentem Theresy May. Tak jak huragan Katrina stał się pomnikiem Georga Busha. Oba wydarzenia wiele łączy. Nie tylko reakcja na tragedię była testem przywództwa. Sprawdzianem z jakości władzy. Oba tragiczne wydarzenia wyeksponowały błędną, fatalną w skutkach politykę i ideologię napędzającą prawicę. Pokazały, że deregulacje, niechęć do procedur, kpiny z „biurokratycznych barier”, wiara w nieskrępowaną przedsiębiorczość mają tragiczne konsekwencje. Są działaniem antyludzkim. Spalony Grenfell Tower to ponury pomnik polityki oszczędnościowej i nieskrępowanego kapitalizmu.

Wyspa biedy w morzu bogactwa

Grenfell Tower był specyficzny. Znajdował się w dzielnicy Kensington, a to okolica, która w ciągu ostatnich kilku lat uległa gwałtownej gentryfikacji. Sąsiedztwo Grenfell obrosło luksusowymi apartamentowcami, które powstały tam wskutek kolejnej po 2008 r. bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Wyrosły tam niejako „naturalnie”, ponieważ w Kensington i sąsiedniej Chelsea (z którą stanowi administracyjnie jedną dzielnicę) ceny metra kwadratowego przyprawiają o zawrót głowy. Są więc idealną lokalizacją dla „inwestycji” najbogatszych ludzi zarówno Wysp Brytyjskich i całego świata.

Grenfell Tower – bloki komunalne – psuły opinię dzielnicy i zaniżały przebicia na metrach kwadratowych. W ostatnich latach z dzielnicy zniknęło 97 proc. mieszkań komunalnych. Dlatego ci, którzy przeżyli pożar nie otrzymają lokali mieszkaniowych w miejscu, w którym przebywali od lat. Gentryfikacja wypchnęła biednych z Kensington. Pożar dokonał ostatecznej czystki. To symboliczne zamknięcie idei, która żywa była po wojnie: każda dzielnica miała obowiązek budować określoną ilość mieszkań komunalnych i dzięki temu skład klasowy nawet najdroższych okolic nie był jednolity. Spalone właśnie zostały resztki równościowego społeczeństwa. I mimo że lokalni aktywiści oraz część mediów naciska na władze, żeby osiedliły bezdomnych w tej samej dzielnicy – tu, gdzie dotychczas wiedli swoje życie, gdzie mieli rodziny, przyjaciół, pracę – by zachować w ten sposób cenną tkankę lokalnej wieloetnicznej społeczności, to są to apele skazane na porażkę. Sześciuset lokatorów bloku Grenfell zostanie przeniesionych do innych miejsc, żeby nie psuć widoku tysiącom (najczęściej pustych) luksusowych apartamentów, których wartość „Independent” szacuje na 600 milionów funtów. A które stoją tam tylko na potrzeby spekulantów. Samotna wyspa biedy w oceanie bogactwa w końcu zniknie. Agenci nieruchomości już zacierają ręce.

Wina Camerona

Odpowiedzialność za tragedię ponoszą torysi. Tandem Cameron-Osborne mocno pracowali na to, żeby ograniczać przepisy budowlane. W imię nieskrępowanego kapitalizmu i dla dobra przedsiębiorczości. May poszła w ich ślady. W lutym tego roku na oficjalnej stronie internetowej szeroko zakrojonego programu Cutting Red Tape rząd pochwalił się likwidacją 2400 przepisów. Do barier, które zdaniem „ekspertów” rujnowały branżę budowlaną i administratorów nieruchomości, zaliczono też przepisy przeciwpożarowe. Pozwoliło to m.in. na to, żeby przy okazji niedawnego remontu elewacji Grenfell Tower budynek został pokryty tanim sidingiem, pod którym ułożono łatwopalną izolację. Na całym remoncie oszczędzono w ten sposób 5 tys. funtów (podczas gdy koszt całości wyniósł 8 mln), stosując rozwiązanie, które np. w Niemczech jest nielegalne. Po tragedii Grenfell Tower szybko wyszło na jaw, że ta polityka oszczędnościowa spotkała się ze sprzeciwem części mieszkańców, zaś aktywiści, najbardziej zaangażowani w protest przeciwko planowemu narażaniu ludzkiego życia przez urzędników, byli nękani, a w końcu wytoczono im sprawy sądowe. A przyszłość wygląda jeszcze gorzej.

Dla wielu polityków Partii Konserwatywnej, w tym Borisa Johnsona, wyjście z Unii ma być okazją do porzucenia „idiotycznych” regulacji Brukseli tak, aby gospodarka Wielkiej Brytanii mogła się rozwijać bez krępujących ją przepisów oraz regulacji. W praktyce wygląda to tak jak w Kensington. Ludzkie dramaty, zniszczenia i śmierć. Problem w tym, że niechęć do regulacji jest dominującą agendą na Wyspach. Większość brytyjskich rządów przekonywała, że przepisy ograniczają wolność gospodarczą i powodują niską wydajność. Zarówno konserwatyści jak i laburzyści bardzo niechętnie wprowadzali nowe przepisy, mające na celu zapewnić bezpieczeństwo publiczne. Często ze względu na lobbing (firmy budowlane wpłaciły na konto Partii Konserwatywnej ponad milion funtów przed wyborami w 2015 roku), a czasem ze względu na wyznawaną ideologię. Deregulacja jest bowiem punktem centralnym neoliberalizmu, w który wierzył również Tony Blair. Tyle że obok ekonomicznego dynamizmu taka polityka tworzy także społeczny darwinizm i jest przemocą wobec słabszych i gorzej zarabiających. To system dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na kupno domu w Kensington za 30 milionów funtów, a nie dla lokatorów mieszkań komunalnych.

Tragedia wieżowca Grenfell, jak w soczewce skupia najgorsze skutki polityki oszczędności (austerity) i deregulacji. Pytanie: czy szok spowodowany dramatem sprzed dwóch tygodni będzie miał implikacje polityczne i społeczne? Czy wstrząśnięta opinia publiczna zacznie domagać się bardziej sprawiedliwej, zrównoważonej polityki ekonomicznej? I czy nastąpi zmiana paradygmatów w Partii Konserwatywnej?

Przypadek z huraganem Katrina nie nastraja optymistycznie. Owszem, Bush się wówczas pogrążył i w 2008 roku opuszczał urząd jako najbardziej pogardzany przywódca w historii USA, ale zmiany systemowe nie nastąpiły. W Wielkiej Brytanii może być podobnie. „Wolnościowe” lobby jest potężne, a niechęć do „biurokratycznych barier” powszechna. Kolejna tragedia to tylko kwestia czasu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama