Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gorszy sort

Pomimo obietnic składanych przez torysów propozycje wobec Europejczyków, którzy będą chcieli zamieszkać w Wielkiej Brytanii po Brexicie nie są ani „hojne” ani „fair” ani „poważne”. I wątpliwe, aby spotkały się z aplauzem Brukseli.

Z dużej chmury mały deszcz. Oczekiwania były znaczne, obietnice duże, a nadzieje rosły. Przez ponad rok 10 Downing Street zwlekało z przedstawieniem planów wobec obywateli Unii Europejskiej mieszkających w Zjednoczonym Królestwie. A jednocześnie zapowiadało „wspaniałomyślną” ofertę. Zakładano, że dla obywateli Unii przebywających na Wyspach, po Brexicie nic, albo niewiele się zmieni. Tymczasem kwestia kluczowa dla negocjacji Londynu z Brukselą – swobodny przepływ osób, prawa dla obywateli Unii przebywających w Królestwie i dla Brytyjczyków mieszkających w krajach członkowskich – może być punktem zapalnym w rozmowach na najwyższym szczeblu. Bo propozycja, którą dwa tygodnie temu Theresa May przedstawiła najpierw w Brukseli, a potem w Izbie Gmin jest dla Unii nie do przyjęcia.

Koniec segregacji emigrantów

„Wspaniałomyślna” oferta Theresy May to zwykły polityczny spin. Opakowanie banalnej propozycji w ładne słówka. Zasadniczo status obywateli Unii będzie niemal identyczny jak innych obcokrajowców. Bez żadnych dodatkowych, „lepszych” praw. Wszyscy emigranci, bez względu na kolor paszportu, będą po Brexicie równi. Swobodny przepływ osób za dwa lata się kończy. Osoby, które będą chciały przyjechać do Zjednoczonego Królestwa, będą musiały złożyć wniosek o pozwolenie na pobyt. Jeśli będą chciały podjąć pracę będą musiały uzyskać odpowiednie zezwolenie (oparte na punktacji). Jeśli będą chciały ściągnąć członków rodziny, zostaną poddani – wg Migrant Integration Policy Index – jednym z najbardziej rygorystycznych i nieprzyjaznych migracjom przepisom na świecie. W tym rankingu Wielka Brytania znajduje się na ostatnim 38. miejscu. Daleko w tyle za sprzyjającą i integrującą rodziny migrantów Hiszpanią, Portugalią i Słowenią. Nawet Polska – niechętna emigrantom z natury – jest pod tym względem o niebo bardziej przyjazna i znajduje się na 15. miejscu w rankingu. Quid pro quo.

Obywatele Brytyjscy, którzy będą chcieli pracować w Niemczech, we Francji czy w Holandii również będą musieli uzyskać pozwolenia na pracę. Ci, którzy będą podróżować w celach biznesowych, będą musieli uważać, żeby nie naruszać warunków wizowych dotyczących tego typu aktywności. Brytyjscy emeryci chcący się cieszyć spokojem na hiszpańskich plażach będą podlegali takim samym prawom jak obywatele Stanów Zjednoczonych czy innych krajów, niebędących członkami Wspólnoty.

Brytyjczycy odwiedzający kogoś w krajach Unii będą mogli pozostać na terenie Europy maksymalnie przez sześć miesięcy. To samo czeka Europejczyków mieszkających, albo chcących zamieszkać na Wyspach. 10 Downing Street wprowadził niby coś specjalnego dla obywateli UE – „settled status” (status osoby osiedlonej), ale w praktyce niczym on się nie różni od Indefinite leave to remain (ILR), czy też permanent residency (PR), które przysługują obcokrajowcom przebywającym w Wielkiej Brytanii legalnie przez pięć lat.

Pewna niepewność

Dla trzech milionów obywateli UE mieszkających w Wielkiej Brytanii w teorii kończy się okres nieznośnej niepewności. W teorii, bo w rzeczywistości wszystko jeszcze może ulec zmianie. Na razie jednak propozycje 10 Downing Street są jakąś podstawą do ewentualnych rozważań nad sensem pozostania w Zjednoczonym Królestwie po Brexicie. Wymogi są takie same jak w przypadku rezydentury: pięć przepracowanych lat, by móc cieszyć się takimi prawami, w tym socjalnymi jak obywatele UK teraz i przejście przez proces rejestracyjny. Dostęp do świadczeń socjalnych i usług publicznych. Prawo do świadczeń na dzieci, również tych mieszkających poza Wielką Brytanią i co ważne – Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego (EHIC).

Diabeł jak zawsze tkwi jednak w szczegółach. Po pierwsze status „osoby osiedlonej” dotyczyć będzie wyłącznie tych imigrantów, którzy przybędą na Wyspy przed Brexitem. Ale nie wiadomo o jakiej dacie myśli rząd. Nie wiadomo również, co dokładnie znaczy stały pobyt na Wyspach. Co z tymi obywatelami UE, którzy przebywali w Zjednoczonym Królestwie przez 3 lata, potem na rok pojechali gdzieś indziej i znów wrócili nad Tamizę? Co z tymi, którzy popracowali w Londynie, potem studiowali w Berlinie i po okresie studiów podjęli pracę w Glasgow? I jak udowodnić pięcioletni okres pobytu? Dla tych zatrudnionych na stałe w poważnych instytucjach nie będzie to problemem, ale co z tymi, którzy korzystali z usług agencji pracy, z tymi, którzy pracowali na farmach, albo często zmieniali pracodawców? Co z osobami wykonującymi wolne zawody?

Mieszkam w Wielkiej Brytanii od jedenastu lat i przez większość tego czasu byłem samozatrudniony, pracowałem w domu i wykonywałem zlecenia dla kilkunastu redakcji. A do tego jeszcze każdego roku co najmniej cztery miesiące spędzam na wczasach poza Wielką Brytanią. Czy Home Office będzie się opierał na wyciągach z komputerów urzędu podatkowego, czy będziemy musieli zacząć zbierać papiery od pracodawców potwierdzające nasze zatrudnienie? Albo zlecenia? Wreszcie czy to obywatele Unii będą musieli „udowodnić” swoją pięciolatkę, czy też to Home Office będzie miał za zadanie sprawdzanie statusu osoby osiedlonej? Pytania i wątpliwości jedynie się multiplikują. A odpowiedzi ze strony brytyjskiego rządu i konkretów brak.

A Unia na to: Niemożliwe

Europa na „wspaniałomyślną” ofertę Theresy May zareagowała chłodno. Znając zaledwie zarys propozycji Donald Tusk powiedział, że oferta 10 Downing Street „jest poniżej naszych oczekiwań”. Prezydent Francji Emmanuel Macron był dyplomatyczny: „to żaden przełom, mówiąc powściągliwie”. Minister Spraw Zagranicznych Niemiec Sigmar Gabriel określił propozycje May „minimum”. Nicolas Hatton lider organizacji „The3million” był bardziej bezpośredni: „Dwanaście miesięcy i takie coś? To niewyobrażalnie śmieszna oferta” – mówił France 24. Bruksela, choć oficjalnie planu May na razie ostro nie krytykuje, to jednak daje wyraźnie do zrozumienia, że oferta Londynu jest nie do zaakceptowania.

To była jedna z najbardziej palących kwestii związanych z brytyjsko-unijnym rozwodem. Na Wyspach mieszka 3 mln obywateli Unii Europejskiej, w tym milion Polaków. Z kolei ponad milion Brytyjczyków żyje w pozostałych krajach UE. Najwięcej w Hiszpanii. Temat mógł i powinien być szansą na pozytywne rozpoczęcie negocjacji. Theresa May nie zdobyła się jednak na „wspaniałomyślność”, skazując tym samym swój rząd na negocjacyjną drogę przez mękę. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości jak skomplikowane i trudne będą rozmowy na osi Londyn – Bruksela, to propozycja w kwestii praw dla obywateli UE mieszkających na Wyspach powinna je ostatecznie rozwiać. Unia, o czym pisaliśmy, od dawna nie nabierze się na retorykę konserwatywnego brytyjskiego rządu, ani nie ulegnie brytyjskiemu czarowi. Negocjacje będą twarde i konkretne. Unia nie zgodzi się na to, żeby obywatele UE nie mogli odwoływać się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ani na restrykcje w kwestii łączenia rodzin emigrantów.

Dwa miesiące temu Bruksela zaprezentowała swoją wizję postbrexitowego statusu migrantów, którzy mieliby zachować wszelkie prawa, które mają dziś. I wątpliwe, aby w tej kwestii poszła na kompromis z Londynem. Sprawa praw obywateli UE to dla Brukseli kwestia priorytetowa. Wielka Brytania będzie musiała iść na ustępstwa. Swoją „hojną” propozycję Theresa May może wyrzucić do kosza.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama