Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

W kraju wariat. Na Wyspach milioner i bohater...

Co różni kraje peryferii od tych, które z nich żyją? W tych pierwszy wierzy się, że dobre rzeczy zdarzają się tylko w tych drugich. Tak dziś bywa z Polską. Tak na przełomie wieku XIX i XX było z Włochami, które Londynowi oddały noblistę i wielkiego wynalazcę, bo nie wierzyły, że u nich da się opracować coś ważnego.

Chodzi o Gugliemo Marconiego – człowieka, który uchodzi za wynalazcę radia. Był on pół-Włochem i pół-Irlandczykiem. W jego przypadku z pewnością nie da się mówić o karierze „od pucybuta do milionera”, która była udziałem wielu londyńskich imigrantów. Fizyk-amator i inżynier pochodził bowiem z arystokratycznej rodziny, mającej posiadłości w okolicach Bolonii, a jego matka była wnuczką Jamesona – tego, który stworzył whisky Jameson.  

Pieniądze dały Marconiemu możliwość pracy. Był on człowiekiem niezwykle pomysłowym, a jego zainteresowania krążyły wokół fizyki i zagadnień przesyłania wiadomości na odległość. Nie był pierwszy – próby z „telegrafem bez drutu” trwały od przynajmniej 50 lat, jednak nie udawało się doprowadzić ich do szczęśliwego zakończenia. Miał jednak i takie szczęście, że trafił na odpowiedni czas, ponieważ to wtedy odkryto, jak o nich wówczas mówiono, „fale Haertza”.

Odesłać do domu wariatów

W każdym razie – młody, 16-letni chłopak eksperymentował w piwnicy jednej z kamienic we włoskiej Bolonii. Gdy pierwsze udane próby pokazał swoim rodzicom, ojciec sięgnął do kieszeni i dał mu pieniądze konieczne do dalszej pracy i zbudowanie działającego aparatu. Już chwilę później był w stanie przesyłać sygnał radiowy na odległość 2,5 kilometra. Było to osiągnięcie na tamten czas niebywałe. Chłopak chciał, by jego wynalazek został wykorzystany przez ojczyznę.

Napisał więc do Ministra Poczt i Telegrafów, tym był wtedy niejaki Pietro Lacava, i przedstawił swoje urządzenie, jego perspektywy oraz zapytał o konieczną do jego rozwoju pomoc finansową. Minister, to słynna historia, na liście napisał „odesłać do Longary”, co można przetłumaczyć mniej więcej na „odesłać do Kobierzyna/Żurawicy/Tworek/itd... itp...” W związku z tym nie pofatygowano się nawet, by Marconiemu odpowiedzieć. Zniechęcony 20-letni Marconi, mając świadomość przełomowości swojego odkrycia, postanowił więc Włochy zamienić na Anglię.

Było mu o tyle łatwo, że językiem wyspiarzy posługiwał się biegle, matka miała liczne kontakty, a znajomi rodziny przygotowali listy polecające. Ale co ciekawe wcale nie musiał z nich korzystać.

Wyspy wierzą w ludzi?

Rzecz potoczyła się bowiem tak, że jego bagaż, a w tym wiózł do Anglii swoje urządzenie, zainteresował celnika. Ten skontaktował się z Admiralicją, Admiralicja z British Post, a William Preece, główny inżynier poczty, z Marconim. Włocha nie wyśmiano, ale pozwolono zademonstrować działanie swojego wynalazku. Pierwsza transmisja, przeprowadzona alfabetem Morse'a, została wysłana z dachu budynku pocztowego przy St Martin's Lane. Popłynęła eterem przez sześć mil, a kiedy w 1897 roku Marconiemu udało się przesłać sygnał na 6 kilometrów przez Salisbury Plain, miał już Anglików w kieszeni. Posypały się patenty i pomoc finansowa. Zarejestrowano The Wireless Telegraph & Signal Company Limited, które wkrótce zmieniło nazwę na Marconi Co..

Wkrótce potem zaczęto eksperymentować z przesyłaniem sygnału radiowego przez morza i wykorzystaniem go w brytyjskiej flocie, co mogło dać jej ogromną przewagę w wypadku konfliktu zbrojnego i spotykało się z wielkim wsparciem armii. W grudniu 1901 roku wynalazca udowodnił, że krzywizna ziemi (obawiano się tego wówczas) nie przeszkadza falom radiowym i przesłał pierwszą wiadomość z Wysp do Stanów Zjednoczonych. Ta popłynęła z Kornwalii do Nowej Funlandii i pokonała dystans 2100 mil. I choć są pewne wątpliwości, co do tego, czy to rzeczywiście się udało, to nie ma ich gdy chodzi o próby, których dokonano w kolejnych latach.

Efektem była Nagroda Nobla, którą Włoch odebrał w 1909 roku. Oraz postęp technologiczny, za którym stało centrum „badań i rozwoju Marconiego”, a które doprowadziło do powstania BBC. Po latach faszystowskie Włochy z otwartymi rękami przyjęły człowieka, którego wcześniej nie chciano słuchać. Nadano mu tytuł markiza, uczyniono szefem Akademii Nauk. Oddawano należne honory.

To samo w sobie jest ciekawe. Ale jest ciekawe także dlatego, że doskonale ilustruje różnicę, pomiędzy krajami peryferii i tzw. „centrum”, które wysysa z nich wszystko co najlepsze. Na odkryciu Marconiego najbardziej skorzystała Anglia, choć mogły to zrobić Włochy. Dlaczego? Bo Anglicy wierzyli, że u nich wszystko jest możliwe, wierzyli też w ludzi i to, że postęp techniczny dokonuje się w zupełnie niespodziewanych miejscach. Takich jak bolońska piwnica.

Włosi dla odmiany, kraj leżący wówczas na zupełnym uboczu europejskich i światowych spraw, choć mający puste imperialne ambicje, żyli w przekonaniu, że wszystko co dobre i ważne dzieje się gdzie indziej. A jak już nawet stanie się u nich coś dobrego, to z pewnością będzie dziełem jakiegoś zasiedziałego autorytetu, a nie nastolatka pracującego w piwnicy. Choć autorytety mają to do siebie, że zwykle dyskontują cudze odkrycia i utarte ścieżki myślenia, a nie odkrywają rzeczy nowych.

Coś wam to przypomina? Mnie bardzo. Ilekroć czytam o przejściach młodych Polaków, którzy ośmielili się mieć wkład do światowej nauki i inżynierii, i próbowali zainteresować swoimi pomysłami czynniki urzędowe, które jednak nie wierzyły w to, że w Polsce dokonano przełomowych odkryć. Młodych, którzy rozbijali się w końcu o ścianę i albo próbowali sił samodzielnie, albo bez wsparcia przegrywali rywalizację z wielkimi firmami „centrum”, albo nie widząc innych szans sprzedawali im swoje pomysły oraz umiejętności.

Pomysły, z których mogłaby korzystać Polska. Ale korzysta np. Anglia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama