Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Kiedy wracasz do Polski?

Takie pytanie zadają dziennikarze zawsze po wydarzeniach podobnych do tych co w Barcelonie, jak w Londynie na mostach Westminsterskim oraz Londyńskim, czy w Manchasterze. To samo pytanie pada w momencie, kiedy po raz kolejny Theresa May lub któryś z członków jej rządu wspomina coś na temat Brexitu. Takie pytanie pada wtedy, gdy po raz kolejny nagłaśnia się fakt, że gdzieś ktoś na murze napisał „Poles go home”.

Nie wierzę, żeby większość dziennikarzy była tak infantylna, żeby być przekonanym co do zasadności tego pytania. Kiedy ktoś okrada ci dom, dostajesz w gębę jak wracasz w nocy przez warszawską Pragę, ktoś zakazuje ci manifestowania „swojego czegoś”, albo wycina ci Puszczę Białowieską w biały dzień w obliczu wysublimowanego „widzimisię” pana ministra – to czy od razu pakujesz się i wyjeżdżasz?

No chyba nie…

 

Mierzi mnie hipokryzja społeczna. Mierzi mnie zaściankowość. Mierzi mnie to, że ludzie tak szybko nakładają sobie na oczy klapki albo okulary, które każą patrzeć na świat przez jeden, określony pryzmat.

 

Z jednej strony – my, Polacy – potrafimy pouczać cały świat, co należy robić i jak żyć. Z drugiej strony sami się do tego nie stosujemy. Jeśli ktoś w Polsce chodziłby w ukraińskim mundurze i wieszał na swoim domu ukraińskie flagi, to naraziłby się na święte potępienie, co bardziej „bystrych” tzw. patriotów. Jednak biadolimy nad tym, że w Wielkiej Brytanii, ktoś pod domem gościa, który chodzi w polskim mundurze i obwiesza się polskimi emblematami, pisze rasistowskie hasła.

Sami nie dzierżymy tego u siebie, ale chcemy, żeby znosili takie zachowanie Brytyjczycy.

 

JESTEM PRZECIWNY TAKIEMU ZACHOWANIU! Każdej ze stron. Ale rozumiem też, że istnieje coś takiego na świecie jak różnice kulturowe i one powodują, że komuś może się nie spodobać nasze, wyniesione z domu zachowanie.

Takie jest życie.

 

Nie będziemy się przecież spierać, kto na tym świecie niesie kaganek oświaty. Obawiam się, że co kraj to przekonanie o wyższości swojego kaganka. Nie jesteśmy w tym osamotnieni.

 

Ja widzę wyjścia z tej sytuacji. Można przekonać do siebie wszystkich, ale nic na siłę. Podam przykład. Dawno, dawno temu – już po roku 1990, czyli po przemianach – polskie instytuty kultury na świecie na siłę zarzucały inne narody pasiakami łowickimi, martyrologią polską albo kinem w stylu „wajdowskiego żelaznego człowieka”. Nosz ile można było! Ludzi to nie porywało. Dopiero ktoś wpadł na pomysł – wydaje mi się, że Paweł Potoroczyn – żeby zaprosić takich np. Brytyjczyków i zapytać się ich, co by chcieli zobaczyć, obejrzeć, dotknąć, posłuchać z polskiej kultury i historii. I nagle okazało się, że jest wiele takich rzeczy, a londyński Instytut Kultury Polskiej zaczął organizować wydarzenia, na które nie przychodziła w końcu tylko Polonia, ale i obcokrajowcy.

Podobnie było na innych wydarzeniach organizowanych przez osoby prywatne – wernisaże pod łukami mostu kolejowego na Southwark czy „nowoczesne” arterie. Czyli można było. Tak?

 

Ale nic na siłę. Jest takie powiedzenie, że z niewolnika nie ma pracownika. Tak samo rzecz ma się z lubieniem kogoś na siłę.

Ku rozwadze.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama