Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Policja po polsku

Polacy mają podświadomy strach przed policjantami, ugruntowany powodami historycznymi. Pokazały to badania fokusowe przeprowadzone przez dział rekrutacji Metropolitan Police. Z mitami o brytyjskiej policji chcą walczyć także polskie policjantki z Londynu.
Wyniki badań były zaskakujące nawet dla nich. Okazało się, że Polacy postrzegają policję jako bezradną w sprawach dotyczących poszkodowanych polskiego pochodzenia, nie ufają jej ani nie chcą z nią współpracować. Uważają również, że ciężko dostać się tam do pracy – trzeba mieć wyższe studia oraz „znajmości”. Zawód policjanta nie jest także powodem do chwalenia. Stereotypy wyniesione z polskiej rzeczywistości uniemożliwiają dostrzeżenie tego, jak naprawdę działa brytyjski wymiar sprawiedliwości i że daje świetne możliwości zatrudnienia, także dla Polaków.
 
– Pracujemy nad uświadamianiem polskiej społeczności – podkreśla Tony Cox, Acting Inspector z działu rekrutacji londyńskiej policji, MetPolice Careers. – Niestety, nadal niewiele osób wie, że aby ubiegać się o pracę w policji, wystarczy mieszkać tutaj minimum 3 lata, mieć czystą kartotekę i mówić po angielsku.
 
Policjant w spódnicy
 
Aleksandra, Joanna i Tatiana zajmują się na co dzień patrolowaniem Ealingu. Należą do grupy 4,5 tysiąca Police Community Support Officers (PCSO) działających w Londynie.
 
– Dzielnicowy? Nie, jesteśmy raczej jak straż miejska. Wspieramy policjantów, choć nie mamy takich samych uprawnień – podkreśla Aleksanda Sznaber (28 lat), która zamieniła specjalizację w reklamie na grantowy mundur. – Niestety, nie możemy nikogo zaaresztować – dodaje Joanna Nowacka (24 lata), która do niedawna pracowała jako pielęgniarka w Charing Cross Hospital.
 
– Zawsze chciałam pracować jako policjantka lub w armii, więc jak tylko zobaczyłam, że jest szansa dla Polaków, złożyłam papiery – mówi Tatiana Jabłońska (33 lata), która skończyła liceum wojskowe.
 
W kwietniu 2008 r. Ealing Police Station dostało częściowe dofinansowanie z London Borough of Ealing na powołanie 50 oficerów do roli Police Community Support Officer. Zadanie utworzenia grupy przypadło służącemu w policji od 21 lat sierżantowi Stuartowi Cuthillowi.
 
– Jesteśmy grupą operacyjną, która działa na terenach Ealing Borough, w przypadkach związanych z zachowaniami antyspołecznymi na tle przemocy czy alkoholu – wyjaśnia sierżant Cuthill, nadzorujący pracę polskich policjantek.
 
Chleb powszedni
 
– Zmiana trwa 8 godzin i składa się z kilku patroli – mówi Aleksandra. – Codziennie zaczynamy od briefingu: sierżant opowiada, na co mamy szczególnie uważać danego dnia, kogo z poszukiwanych wypatrywać – dodaje.
 
Każdy patrol trwa 2–3 godziny, pracuje się w duecie. Na koniec zmiany grupa spotyka się na raport. Dziewczyny starają się jak najwięcej współpracować z polską społecznością.
 
– Często, gdy jest wypisywany mandat, ludzie nie rozumieją z jakiego powodu. Jesteśmy więc wzywane przez angielskich kolegów, żeby wyjaśnić rodakom, za co dany mandat otrzymują – opowiada Aleksandra. – Wypisać go łatwo, ale ważniejsze, by został on odpowiednio zrozumiany i by osoba wiedziała, jakie prawa jej przysługują.
 
Dzięki obecności polskich policjantek grupa operacyjna z Ealingu osiąga duże efekty.
 
– Myślę, że to dla Polaków znaczne ułatwienie, bo nie każdy posługuje się poprawną angielszczyzną, wielu nie ma nawet podstaw języka.
 
Dziewczyny dają szansę na dokładne wyjaśnienie, co tak naprawdę się stało – mówi sierżant Stuart Cuthill.
 
Joanna podkreśla, że żaden dzień nie jest taki sam.
 
– Wnosimy wiele informacji na briefingi, tworzymy tzw. intelligence reports i to jest bardzo ważny aspekt naszej pracy.
 
Prawdziwych akcji w ciągu dnia jest kilka. Nie zawsze chodzi jednak o sensacyjną pogoń.
 
– Kiedyś musiałam powiedzieć kilku squatersom (osoby, które zajmują pustostany – przyp. red.), którzy byli Polakami, że muszą opuścić miejsce swojego pobytu. To nie jest przyjemne. To bardzo smutna część naszej pracy – opowiada Aleksandra o cieniach codziennych obowiązków.
 
Dwuosobowe patrole z udziałem polskich policjantek często są pierwszymi, które mają do czynienia z przestępstwami na ulicach Ealingu.
 
– Fajnie, jeśli jesteśmy od razu na miejscu zdarzenia, przynosimy pierwszą pomoc, zajmujemy się miejscem po wypadku, kierujemy ruchem. To jest interesujące – mówi Tatiana o ulubionych aspektach pracy w policji. – Jedyny minus to taki, że nie możemy się angażować fizycznie, choć czasem użycie siły jest niezbędne. Wtedy przypływa adrenalina i działasz, człowiek nie czuje strachu. Dopiero potem przychodzi refleksja, co by było, gdyby…
 
Joanna przypomina akcję na Ealing Broadway, niedaleko stacji, kiedy napadu dokonała grupa nastoletnich chłopców. – Ktoś nam powiedział, że coś się dzieje. Minuta i zaczęliśmy ich gonić. Udało nam się zaaresztować 2 osoby, widziałam, gdzie pobiegła reszta, więc jak przyjechał radiowóz, wskazałam miejsce i 5 osób wpadło.
 
Polska mentalność?
 
Błędne przekonania o brytyjskiej policji przysłaniają prawdziwy obraz pracy funkcjonariuszy. Jednak powoli, dzięki poświęceniu także polskich policjantek, postrzeganie działań Metropolitan Police zmienia się na coraz lepsze.
 
– Wielu Polaków, szczególnie w okolicach Acton, zna nas po imieniu – śmieje się Joanna. – Na początku próbują coś uzyskać poprzez fakt, że jesteśmy Polkami, ale nie jest to takie łatwe, bo jesteśmy w parze z kimś, kto Polakiem nie jest.
 
– Ja myślę, że są dla nas bardziej otwarci niż dla Anglików, mówią nam o różnych sprawach. Za każdym razem wracamy na briefing z wieloma nowymi informacjami – podkreśla Tatiana.
 
– Samo to, że mogą się wygadać, a my ich naprawdę słuchamy i czasem doradzamy, to dużo im daje. W zamian za to, gdy wchodzimy do parku na patrol, zawsze się dowiemy, co i gdzie się dzieje – dodaje. – Opinia o nas, także wśród polskich emigrantów w Londynie, jest różna, ale my naprawdę odwalamy kawał dobrej i ciężkiej roboty – podsumowuje Aleksandra.
 
– One są po prostu bezcenne – mówi sierżant Stuart Cuthill. – Dużą zaletą jest to, że są kobietami. W naszym zespole Polki przeważają. Nie zdziwię się, jeśli już niedługo sierżantem zostanie ktoś z Polski, bo jest już parę zdolnych osób na stanowiskach starszych oficerów – dodaje.
 
Kobieta? Do biura!
 
Czy dziewczyny dobrze czują się w roli policyjnych funkcjonariuszek? – Generalnie praca jest bardzo fajna, cieszę się, że tu jestem – mówi Aleksandra.
 
– Chyba się już nawet przyzwyczaiłyśmy do naszych niebieskich koszul – śmieje się Joanna. – Mundury nawet są ładne. Chyba tylko spodnie za wysokie, prawda…? – patrzy na koleżanki Tatiana. – Może powinny być bardziej sportowe – uważa Aleksandra.
 
Podczas patroli, w związku z falą napadów z nożem w Londynie, na mund ur muszą nakładać specjalne kamizelki. Szczególnie latem nie jest w nich ani wygodnie, ani chłodno.
 
– Buty przy upałach są ciężkie, osłaniają całe stopy, więc jest w nich gorąco, często mamy odparzenia. Ale przecież dajemy radę już od wielu miesięcy – podkreśla Aleksandra.
 
Dziewczyny dbają też o formę – biegają, chodzą na siłownię. – Inaczej jest biec na bieżni w klubie fitness, a inaczej gonić kogoś w tych naszych butach, kamizelce, z ciężkim paskiem i radiem – mówi Joanna.
 
Kondycję trzeba mieć. Test fizyczny przechodzi się w trakcie rekrutacji. – Nie kryję, że czasem trzeba przydusić jakiegoś mężczyznę dwa razy większego od siebie... – śmieje się Tatiana.
 
– Tak naprawdę to jedyną naszą siłą są słowa. Z każdej sytuacji staramy się wyjść rozmową, bo przecież nie mamy przy sobie żadnej broni – mówi Joanna. – W ostateczności, na radiu mamy czerwony „emergency button” – naciskamy go i za parę chwil przyjeżdża pomoc.
 
W Polsce kobieta-policjant nadal postrzegana jest jako zjawisko, koledzy w pracy komentują, a ci, którym trzeba na przykład wypisać mandat, próbują uniknąć kary przez... flirt.
 
– Nigdy nie spotkałam się z żadnymi uwagami na tle płci. Szczerze mówiąc, dziwi mnie takie pytanie… – zamyśla się Aleksandra.
 
– A ja wiem, o co chodzi, jestem po szkole wojskowej, gdzie zawsze słyszałam: „kobieta to do biura”. Jednak w Metropolitan Police kobiecość nie jest żadną przeszkodą.
 
Nie tylko w mundurze
 
Patrole czy pogonie za złodziejami to nie jedyne zadania policyjnych funkcjonariuszy. W strukturach administracyjnych Metropolitan Police pracuje ponad 14 tysięcy osób. Jedną z nich jest Katarzyna Kałdowski (45 lat), której przygoda z policją zaczęła się już 13 lat temu.
 
– Moim marzeniem, jeszcze przed pójściem na studia, była praca w archiwach w Scotland Yardu. No i dopięłam swego, mimo że trwało to aż 10 lat – mówi z uśmiechem Kasia, która przyjechała do Wielkiej Brytanii w 1981 r. za swoją mamą, jako osiemnastolatka.
 
Pełni funkcję kierownika administracyjnego (General Project Manager) przy International Crime Coordination Unit. Zarządza wyjazdami policjantów za granicę. – Doradzam, oceniam ryzyko wyjazdu, sprawdzam, jakie zezwolenia są potrzebne – opowiada Kasia. – Poza tym biorę udział w wielu projektach wymiany międzynarodowej oraz tłumaczę.
 
Kasia zaczynała swoją przygodę z policją od asystentki w biurze w wydziale drogowym na Wembley. – Przeszłam tam przez wszystkie stanowiska. To była bardzo fajna praca, mimo że niższa stopniem od aktualnej – mówi Kasia i dodaje: – Pisałam do świadków, zbierałam dowody, dokonywałam analizy. Ostateczna decyzja zawsze należała do prokuratora, ale moja praca ułatwiała mu zadanie, rekomendowałam pewne rozwiązania.
 
Później dostała awans i przydział do wydziału śledczego na Notting Hill.
 
– Zajmowałam się monitoringiem spraw bieżących. W 1998 roku złożyłam aplikację na stanowisko kierownika finansowego i znów zmieniłam charakter pracy.
 
Z tamtego okresu pamięta szczególnie jedną sprawę, z którą wiąże się anegdota. 5 października 1999 r. odbywało się szkolenie. Było na nim wiele osób z wydziału na Notting Hill.
 
– Na początku proszono, by wyłączyć telefony. W pewnej chwili wiele z nich zaczęło brzęczeć – wspomina Kasia. – Wybuchł śmiech, bo wyszło na jaw, że ewidentnie nikt telefonu nie wyłączył.
 
Okazało się, że wzywano ich do wypadku. Chodziło o jedną z największych katastrof kolejowych w Anglii.
 
– Zajmowałam się wieloma sprawami, miałam do czynienia z zeznaniami poszkodowanych. To było dość przykre, ale zostało w pamięci jako jedno z najważniejszych doświadczeń w mojej pracy zawodowej – wspomina Kasia. W Scotland Yardzie jest od 3 lat.
 
– Nie wiem, czy chciałabym czegoś więcej, ale fajnie byłoby pracować kiedyś przy centralnym wydziale śledczym, zajmującym się np. morderstwami – zamyśla się Kasia, która skończyła studia prawnicze, ale ciągle się uczy, teraz tłumaczeń. – Wedle mojego rozrachunku, w policji zostało mi do emerytury jeszcze 20 lat, więc chyba nie chcę przez tyle czasu przebywać po 11 godzin poza domem.
 
„Nasi” w policji
 
W Metropolitan Police pracuje nas coraz więcej. Na Ealingu oprócz Aleksandry, Joanny i Tatiany funkcję PCSO pełni jeszcze jeden Polak – Maciej Mielcarek. Niestety, do dziś nikt nie policzył, ilu rodaków należy do policyjnych szeregów w całym Londynie. Dlatego sami wzięli sprawę w swoje ręce. Ostatnią ich inicjatywą jest zrzeszenie.
 
– Ujawniło się około 40 osób – mówi Kasia Kaldowski, która jest jedną z chętnych do integracji. – Jednak ciężko nas odnaleźć, bo pewnie nie tylko ja w rubryce „narodowość” wpisane mam: „British”…

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama