Do Londynu przyjechałam 10 lat temu, aby zdobyć doświadczenie zawodowe i podszkolić angielski. Zanim przyjechałam, miałam już za sobą swoje 5 minut w TVP i współpracę z kilkoma polskimi dziennikami. Po przyjeździe do Londynu okazało się, że to miasto ogromnych możliwości i inspiracji, również do zmian. Po kilku miesiącach studiowania w college’u dostałam pierwszą ofertę pracy w finansach i postanowiłam kontynuować moją karierę w tym kierunku, pozostawiając pasję dziennikarską na jakiś czas trochę na uboczu.
Miasto zaskoczyło mnie swoim ogromnym zróżnicowaniem, kosmopolityzmem i pozytywnym nastawieniem ludzi wobec innych. Taki tygiel społeczno-kulturowy, w którym każdy znajdzie miejsce dla siebie.
Praca w City ma swoje dobre i złe strony. Tą dobrą są na pewno ogromne możliwości dla tych ambitnych, którzy nie boją się wielkich wyzwań ani ciężkiej pracy. Ludzie z City często identyfikują się z powiedzeniem „work hard play hard” – to jakby takie zadośćuczynienie za długie godziny spędzone za korporacyjnym biurkiem. „Play hard” nie ogranicza się jedynie do imprez suto zakrapianych alkoholem, ale do ekstrawaganckich hobby, jak np. pilotowanie samolotu, czy krótkich wypadów na koncert do Nowego Jorku lub operę w Weronie.
Czasami jednak mam wrażenie, że sporo ludzi z City czuje wypalenie. Mam mnóstwo znajomych, którzy zrobili zawrotne kariery, jednak gdzieś w głębi duszy przyznają, że zamiast pracować w City, woleliby np. uczyć zdolne dzieciaki grać w kosza albo w piłkę nożną lub otworzyć restaurację wegeteriańską albo szkołę jogi. Moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, jednak przywiązani do korporacyjnego payrollu często boimy się, czy zmiana biegu przyniesie wymarzone korzyści.
Jako singielka (wprawdzie jeszcze do niedawna) miałam okazję poznać różne typy mężczyzn. Znajomości z nimi nauczyły mnie, że warto podchodzić do nich z lekkim przymrużeniem oka i dobrze się bawić. Wiele osób na początku znajomości ma wygórowane oczekiwania co do tego, jaki będzie ciąg dalszy. Zdecydowanie lepiej cieszyć się ze wspólnych chwil, śmiać z ich żartów, cieszyć adoracją, niż martwić, jak go zatrzymać na dłużej, i szukać potencjalnych minusów na przyszłość.
W wolnej chwili wychodzę z przyjaciółkami na miasto. Zazwyczaj idziemy zobaczyć nową wystawę w galerii, obejrzeć film albo przedstawienie w teatrze, potem kończymy w jednej z ulubionych restauracji na Angel lub Shoreditch. Lubię też rutynowe piątkowe drinki w City. Plotki koleżanek i kolegów z City stanowią największą inspirację dla moich felietonów. Nigdzie indziej nie dowiem się pikantniejszych historii niż po trzecim lub czwartym drinku w City. Wolny czas spędzam na intensywnych sesjach na siłowni, długich biegach nad Tamizą czy czytaniu prasy w kafejce nad rzeką.
Czuję się spełniona, bo robię to, co lubię, mam satysfakcję z pracy i przyjaciół, których cenię i którzy mnie inspirują.
Napisz komentarz
Komentarze