Brytyjski zespół Iron Maiden, legenda ciężkiego brzmienia, jest obecny na scenie już od ponad czterdziestu lat. Doczekał się bardzo oddanych fanów, teraz już z kilku pokoleń, którzy doceniają go przede wszystkim za ostre, melodyczne i szybkie gitary, wplatanie elementów epickich, ambitne teksty, mocny wokal Bruce’a Dickinsona i oczywiście ikoniczną postać Eddiego, maskotkę zespołu, która wygląda raczej na zombie.
Mimo że utwory Iron Maiden nie goszczą w mainstreamowych rozgłośniach, a członkowie zespołu byli nawet posądzani o satanizm, wciąż pozostają na szczycie. Zespół ma na koncie 16 studyjnych albumów, a razem z płytami koncertowymi ich łączny nakład przekroczył 100 milionów egzemplarzy.
W maju i czerwcu grupa ponownie wypełni sale koncertowe na Wyspach Brytyjskich, dając serię występów, począwszy od Nottingham, aż po Londyn i O2 Arena. Potem uda się na dwa miesiące do Stanów Zjednoczonych.
Człowiek w żelaznej masce
Burzliwe początki nie zapowiadały tak wielkiego sukcesu. W połowie lat 70. na Wyspach rodził się punk, ale to nie było brzmienie, o które chodziło pewnemu młodemu i ambitnemu basiście. Steve Harris założył zespół, który miał odnaleźć coś innego, lepszego i mocniejszego. Iron Maiden powstał w grudniu 1975 roku w Leyton we wschodnim Londynie. Harris, który pozostaje liderem do dziś, zaczerpnął nazwę z filmu „Człowiek w żelaznej masce", gdzie „żelazną dziewicą” nazwane było narzędzie tortur, czyli metalowa trumna ze szpikulcami.
Początkowo skład często się zmieniał, jeden z gitarzystów grał tylko przez dwa dni, po tym, jak dziewczyna zabroniła mu jechać z zespołem w trasę. Po zwolnieniu 13 członków i przywróceniu wyrzuconego wcześniej Dave’a Murraya, wreszcie udało się znaleźć to, czego szukał Harris. W brytyjskim świecie muzycznym pojawiła się nowa fala, którą coraz częściej nazywano heavy metal.
Pierwszym wokalistą został Dennis Wilcock, który chciał wzorować się na scenicznym wizerunku zespołu Kiss, znanego z krzykliwych makijaży. W 1978 roku zastąpił go Paul Di’Anno, który nie był zbyt grzecznym chłopcem. Przed jednym z koncertów został aresztowany za posiadanie noża i śpiewać musiał Steve Harris, po raz pierwszy i ostatni w karierze. Jednak wraz z Di’Anno zespół nagrał płytę demo z czterema utworami i rozesłał ją do właścicieli klubów muzycznych. Przy tej okazji członkowie Iron Maiden poznali Rona Smallwooda, niezwykle utalentowanego marketingowca i swojego późniejszego menadżera. Rok później wydali epkę, która sprzedała się w nakładzie pięciu tysięcy egzemplarzy, co doprowadziło do podpisania kontraktu z wytwórnią EMI.
W 1980 roku do sklepów muzycznych trafił debiutancki krążek zatytułowany „Iron Maiden”, a największą popularnością cieszył się utwór „Running free”. Po latach płyta została uznana za jeden z najważniejszych debiutów w historii heavy metalu. Rozpoczynała się wielka kariera, choć nie zawsze usłana różami.
Wieszczenie końca
Mimo że na koncie mieli już kilkaset koncertów w Wielkiej Brytanii i na kontynencie, Paul Di’Anno nie przestał sprawiać kłopotów. Częste niedyspozycje przez nadużywanie alkoholu i narkotyków prowadziły do odwoływania występów. Miarka przebrała się we wrześniu 1981 roku i Di’Anno wyleciał ze składu.
Fani nie odebrali tego dobrze, wielu wieszczyło koniec Iron Maiden. Zespół bez charakterystycznego głosu wydawał się skazany na rozpad. Jednak właśnie wtedy zdarzyło się objawienie. Po długich poszukiwaniach zastępstwa, do składu dołączył Bruce Dickinson z dobrze rokującego zespołu Samson. Ta zmiana okazała się przepustką do jeszcze większej sławy.
Dickinson wystąpił po raz pierwszy na płycie „The number of the beast”. Album z miejsca stał się bestsellerem, choć znalazł też wielu przeciwników i to niekoniecznie wśród fanów muzyki. Przez prawicowych polityków i kościelnych aktywistów w USA został uznany za satanistyczny, choć zespół zawsze zaprzeczał takim inklinacjom. Mimo to, fani czasem wspominają anegdotę o producencie płyty, Martinie Birchu, który miał wypadek samochodowy w trakcie nagrywania „The number of the beast”. Dostał wtedy rachunek za naprawę, który wyniósł dokładnie 666 funtów. Podobno odmówił zapłacenia, dopóki nie dodali jednego funta.
O braku satanistycznych podtekstów świadczy też postać Markosa Motolo, brazylijskiego pastora, który mówi o sobie, że jest największym fanem zespołu na świecie. Duchowny ma 162 tatuaże związane z Iron Maiden na swoim ciele, syna nazwał na cześć Steviego Harrisa oraz cytuje teksty zespołu w swych kazaniach.
Wraz z Dickinsonem Iron Maiden stał się międzynarodową gwiazdą, ruszył w świat i nagrywał kolejne płyty, w tym tak kultowe jak „Powerslave” z 1984 roku, która zawierała trzynastominutowy „The rime of the ancient mariner”.
Wreszcie po latach intensywnego koncertowania nadszedł kolejny kryzys. W 1989 roku muzycy postanowili rozstać się na rok, by odpocząć i zająć się solowymi projektami. Po powrocie ruszyli w kolejną trasę promującą album „Fear of the dark”, nawiązującą do scenicznego rozmachu z lat osiemdziesiątych. Nie udało się jednak utrzymać wspólnej wizji artystycznej i w 1993 roku Bruce Dickinson, charyzmatyczny wokalista, postanowił odejść.
Udało się co prawda znaleźć następcę, Blaze'a Bayleya, ale płyty z jego udziałem nie odniosły na świecie wielkiego sukcesu, choć sami Anglicy pozostali wierni zespołowi. „Virtual XI” był najsłabiej sprzedającym się w historii grupy, a nowy wokalista zaczął mieć problemy z głosem. W 1999 roku zapadła trudna decyzja o rozwiązaniu zespołu. Steve Harris poinformował o tym menadżera, ale ten nie podał informacji do wiadomości publicznej. Chwycił za telefon i po długich namowach ściągnął ponownie Dickinsona. Po raz kolejny zespół był uratowany.
Lot 666
Mimo biegu lat, Iron Maiden nie stracił dawnego pazura. Szerokim echem odbiło się spięcie z Sharon Osbourne, organizatorką festiwalu Ozzfest w 2005 roku. Członkowie zespołu publicznie krytykowali ją za wysokie ceny biletów, na co Sharon umieściła na widowni ludzi z jajkami i wyłączała prąd w czasie występu. W kolejnych latach zespół koncertował i nagrywał z równą częstotliwością jak w latach osiemdziesiątych. Powstał także film dokumentalny „Flight 666”, kręcony w 16 miastach w czasie epickiej trasy koncertowej z 2008 roku.
Iron Maiden postanowił odwiedzić kraje, w których dawno nie koncertował. Kiedy okazało się, że koszty zorganizowania trasy obejmującej Azję i Amerykę Południową są zbyt duże, Bruce wpadł na genialny pomysł. Zespół miał podróżować wraz z bagażami i całą obsługą własnym samolotem nazwanym Ed Force One. Było to całkiem udanym zabiegiem logistycznym, ale także marketingowym. Lądowanie samolotu z napisem „Iron Maiden” wzbudzało sensację, pomagało zrobić szum wokół zespołu i wypełnić sale widowiskowe. Fani docenili także fakt, że mimo lotów własnym samolotem, ceny biletów na koncerty nie wzrosły.
Należy także dodać, że za sterami maszyny usiadł sam wokalista, Bruce Dickinson, licencjonowany pilot.
Eddie the Head na koncercie
Z Iron Maiden nierozerwalnie związana jest też postać Eddiego, maskotki zespołu, która pojawiła się niemal na wszystkich okładkach płyt i singli. Eddie przybiera różne formy, czasem przypomina zombie, innym razem egipską mumię lub cyborga. Każdy fan ma swoją opinię, które wcielenie jest najlepsze.
Jego autorem był malarz Derek Riggs, który jak sam przyznał, inspirację znalazł w zdjęciu obciętej głowy w wietnamskim czołgu… Mimo takich mrocznych nawiązań, czasem jego obrazy zawierały też elementy humorystyczne. Na okładce płyty „Powerslave”, na której widzimy elementy egipskiej świątyni, pojawiło się kilka niespodziewanych dopisków. Na ścianach, w dużym powiększeniu, widzimy napisy, które głoszą „Bollocks”, „Indiana Jones was here” albo „Wot, no Guinness?”.
Eddie pojawia się także na scenie w czasie koncertów, a dzięki rozbudowanej scenografii, elementom pirotechnicznym i laserowym, występy Iron Maiden przeradzają się w wielkie show. Grupa uważana jest za jeden z najlepszych koncertowych zespołów świata. Ma więcej energii, niż niejedna kapela zaczynająca swą karierę dzisiaj. Są bardzo ekspresywni, biegają po scenie, podrzucają gitary albo kierują je w stronę publiczności, tworząc epickie show, koncerty, które są rozpamiętywane przez fanów latami.
Kapela weselna
Iron Maiden to dzisiaj nie tylko płyty i koncerty. Członkowie zespołu są wielkimi fanami futbolu, a Steve Harris, basista, miał nawet szansę na występy w drużynie West Ham. Wybrał muzykę, ale do piłki wraca. Zbudował prywatne boisko piłkarskie, a zespół ma swoją drużynę, złożoną z członków i znajomych. Wszędzie gdzie się pojawiają, starają się rozegrać mecz. Zdarzyło się to także w Polsce, z ekipą dziennikarzy we Wrocławiu na Stadionie Miejskim. Oczywiście zwyciężyli Brytyjczycy.
Iron Maiden jest już tak rozpoznawalną marką, że członkowie zespołu mogliby swoim logo okleić niemal każdy produkt. Wybór padł na piwo, a skoro mieli się już pod nim podpisać, zechcieli wziąć udział w całym procesie powstawania. Tak narodził się Trooper Ale we współpracy z Robinson’s Brewery, piwo według receptury Bruce’a Dickinsona. Jest to intensywny ale, choć z niższą zawartością alkoholu, niż tradycyjne.
Biznesowe ambicje Dickinsona sięgają o wiele dalej. Jego firma, Cardiff Aviation, serwisuje samoloty pasażerskie oraz zarządza linią lotniczą Air Djibouti. By uczcić nawiązanie tej współpracy, wokalista osobiście pilotował Boeinga 737 z Walii do Rogu Afryki. Ponadto Dickinson inwestuje w stare technologie w nowym wydaniu, jak rozwój największego pasażerskiego sterowca.
Swoimi biznesowymi radami podzielił się w ubiegłym roku z uczestnikami Kongresu 590 w Rzeszowie. Przekonywał, że firmy muszą stworzyć sobie grupy fanów, a nie klientów, bo fani są o wiele bardziej lojalni.
Polscy wielbiciele Iron Maiden cieszą się szczególnie z jeszcze jednego spotkania, uwiecznionego na filmie dokumentalnym o trasie World Slavery z 1984 roku. Wtedy to zespół zagrał w Poznaniu, a po koncercie ruszył w miasto w poszukiwaniu zabawy. Brytyjczycy trafili do restauracji „Adria", gdzie odbywało się wesele. Bez zastanowienia wskoczyli na scenę, przejęli instrumenty od kapeli i zagrali „Smoke on the Water” Deep Purple oraz „Tush” ZZ Top.
Po trzydziestu latach, przy okazji kolejnego koncertu Iron Maiden w Poznaniu, telewizja TVN odnalazła tamto małżeństwo. Para opowiedziała o pamiętnym wieczorze i o swoim zaskoczeniu, na widok niezbyt jeszcze znanego w Polsce zespołu, który gra im do tańca. Wspomnienia były rzeczywiście niecodzienne. Jak się jednak okazało, małżeństwo, którego imprezę uświetnił metalowy zespół niestety nie przetrwało próby czasu i zakończyło się rozwodem.
Iron Maiden gra do dziś.
Napisz komentarz
Komentarze