Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Dopóki będziemy żyć, to będziemy grać

Z Arturem Gadowskim rozmawia Joanna Figlak-Włoka.

Kurcze blade – może zacznę od takich dwóch słów, a o rozwinięcie tematu poproszę Ciebie, Arturze.

Kurcze blade to nazwa mojego pierwszego zespołu, który założyłem razem z kolegą będąc na wagarach w szkole średniej. Poszliśmy na wagary, a akurat wtedy grano w kinie film Blues Brothers. Po wyjściu z kina stwierdziliśmy, że też musimy założyć kapelę. I tak w zasadzie zaczęła się moja przygoda z muzyką, która trwa do dzisiaj.

Często chodziłeś na wagary?

Często to może nie, ale zdarzało mi się chodzić (śmiech)

A „Landrynki dla dziewczynki” w 1986 roku ?

To jest drugi zespół w którym grałem, a nazwa wzięła się stąd,  że... hmmm zdaje się, że jest taka piosenka Jacquesa Brela – „Cukierki dla panienki mam”.

Naszym wokalistą był kolega, który może nie był urodziwy, ale miał ksywę Landryn (śmiech). Właśnie dlatego tak wymyśliliśmy, że „Landrynki dla dziewczynki”.

A jak wspominasz tamte czasy? Wagarów, Landrynek, Kurcze Blade...

Tak jak każdy, kto wspomina lata swojej wczesnej młodości, kiedy miało się po 16, 17 lat. Totalna beztroska i jakieś takie przeróżne szalone pomysły. Jakieś wagary, na których oglądasz film, który w zasadzie zmienia całe Twoje życie i okazuje się, że... (śmiech) swoją drogę życiową wybierasz nie w szkole, nie wskazuje Ci jej jakiś nauczyciel,  tylko film obejrzany w kinie. Tak się zdarza po prostu.

A jakie filmu lubisz oglądać w wolnym czasie?

Bardzo różne. Ja lubię, żeby kino mnie zaskakiwało, ładnie mnie oszukiwało i żebym był długo pod wrażeniem tego, co oglądam (śmiech). Mam też sentyment do starych filmów, które bardzo lubię. Do tych wszystkich naiwnych, przedwojennych polskich komedii, w których było bardzo dużo muzyki, dużo piosenek, które też bardzo lubię.

1987 rok, wtedy powstał zespół IRA. Jaki był wtedy Artur Gadowski. Miałeś wówczas długie włosy. Co się w Tobie zmieniło? Możesz porównać siebie sprzed 30 laty ?

Nie, widzisz, to wszystko nie jest tak. Bo w 1987 roku nie powstał zespół IRA. Zespół IRA powstał wcześniej. Natomiast ja znalazłem się w zespole IRA w tym roku. To było w październiku 87., na próbę zaprosił mnie Kuba Płucisz, założyciel zespołu IRA. To on założył kilka lat wcześniej ten zespół. Zespół już funkcjonował wtedy, tzn. nie zawodowo. Był zespołem na wpół amatorskim. Ówczesny wokalista i basista zespołu został powołany do wojska i nie miał kto w zespole śpiewać, więc Kuba zaprosił mnie bo wiedział, że mój zespół „Landrynki dla dziewczynki” rozleciał się z tego samego powodu – moich dwóch kolegów też powołano do wojska. Właściwie zostałem wtedy sam z perkusistą.

Trafiłem do zespołu IRA wtedy i przyprowadziłem do zespołu  basistę – Darka Grudnia, który wcześniej był basistą zespołu Azyl P, który pewnie niektórzy pamiętają jeszcze. Ściągnąłem także do zespołu Grzegorza Wawrzyńczyka – klawiszowca. Tak właściwie w 87. roku narodził się ten skład, który rok później zadebiutował na Festiwalu w Opolu.

Jednak tak prężnie zaczął działać zespół IRA, jak Ty dopiero do nich dołączyłeś, prawda?

Zespół zaczął wtedy taką swoją profesjonalną drogę od tego właśnie składu.

IRA z łaciny znaczy zło, gniew. Czy to faktycznie te emocje, ta energia na scenie napędzają Was do dawania z siebie wszystkiego podczas występów?

Różnie tłumaczy się słowo IRA. IRA tłumaczona jest jako zło, jako gniew. Kiedyś mnie pewien Irlandczyk zapytał o to, dlaczego się nazywamy IRA, oczywiście wiadomo jakie miał skojarzenia(śmiech). I ja mu powiedziałem, że to nie jest to i on mówi do mnie – to powiedz, co to jest po polsku. A ja mówię, że to nie jest po polsku tylko po łacinie, dodałem wtedy, że to znaczy – fury. On wtedy stwierdził, że też ładnie (śmiech).

Jednak ta nazwa jest dość kontrowersyjna, bo często byliście kojarzeni z Irlandzką Armią Republikańską i to też było powodem odwołania Waszego koncertu podczas Festiwalu Polskiego  w Londonie w 2006 roku.

Tak, to prawda.

To znaczy, że jednak można się bać tej nazwy?

No niektórzy się boją, niektórzy nas chwalą (śmiech). Innym się podoba (śmiech). Wzbudzamy kontrowersję, ja myślę, że to dobrze.

Jak do tej pory koncertowaliście tylko raz w Londynie, ale bywacie tutaj dosyć często.  Masz jakieś ulubione miejsca w  tym mieście?

Zawsze to jest tak w pośpiechu, zawsze odwiedzam znajomych,  oni mnie prowadzą ciągle w jakieś nowe miejsca. Ja nie jestem Ci w stanie powiedzieć tego (śmiech), bo nie jestem w stanie tego wszystkiego zapamiętać. Ale pierwsza moja wizyta kilka lat temu w Londynie, wyglądała tak, że ustaliłem sobie, co chcę zobaczyć. Oczywiście chciałem zobaczyć Pałac Buckingham, chciałem zobaczyć Londyńską Tower (śmiech).  Chciałem zobaczyć Abbey Road i to wszystko udało mi się zobaczyć.

A co chciałbyś jeszcze zobaczyć?

Ja jestem takim człowiekiem, który nie ma jakiś takich planów, że np. to muszę zobaczyć, to muszę sprawdzić. Po prostu poddaję się jakby miejscom, w którym się znajduję. Takie jest to moje zwiedzanie, jeśli już w ogóle zwiedzam. Wtedy proszę tych, którzy w tym miejscu mieszkają, żeby mi powiedzieli, co warto zobaczyć. Nie jestem takim turystą z przewodnikiem turystycznym w ręku i oglądającym miejsca, które oglądają wszyscy. Ja liczę na to, że spotkam ludzi, którzy mi pokażą coś naprawdę fajnego.

Chciałbyś mieszkać w Londynie?

Tak, to fajne miejsce.

Dlaczego? Bo fajne miasto  i dużo się dzieje?

Tak, bo dużo się dzieje i jest różnorodne. Ja w Polsce mieszkam w Łodzi, która jest po trosze takim miastem w jakimś sensie podobnym,  też jest takim miastem trochę kosmopolitycznym, różnym kulturowo. Nie na tę skalę jak Londyn oczywiście, ale jak na warunki polskie. Jakby różne kultury przenikają się ze sobą. Kiedyś, z kilkoma moim znajomymi, porównywaliśmy Łódź bardziej do Nowego Jorku niż do Londynu. Jest coś podobnego w tych miastach.

Zahaczyłeś o Stany Zjednoczone... To przy okazji zapytam – mieszkałeś kiedyś w Stanach. Pracowałeś na budowie, w międzyczasie grałeś koncerty.

To jest za dużo powiedziane, to jest niedługi czas, to nie są lata, które tam spędziłem. Moment był wtedy taki w życiu, że musiałem zarabiać na życie, a tutaj w Polsce nie mogłem. Była możliwość wyjazdu, więc skorzystaliśmy z niej – tzn. ja i moi koledzy, bo wyjechaliśmy wtedy razem, zespołowo. Tam też pracowaliśmy i graliśmy. Nie przestaliśmy być muzykami jednocześnie, co jest bardzo trudne. Nie wiedzą tego Ci, którzy nie byli nigdy do tego zmuszeni, żeby pracować i jednocześnie na poważnie zajmować się muzyką. To jest bardzo trudne, to jest ciężkie.

Uważasz, że byłeś takim prawdziwym emigrantem?

Nie uważałem wtedy, ani teraz nie uważam, że byłem emigrantem.  Ja ledwie jakby liznąłem temat (śmiech).

A czy coś się w Tobie zmieniło po tym pobycie w Stanach?

Zrozumiałem, poznałem. To było takie doświadczenie, z którego ja się bardzo cieszę, bo mogłem przeżyć coś takiego tak naprawdę. W żaden inny sposób, w żadnych innych okolicznościach nie poznałbym ludzi, których wtedy poznałem. Osób, z którymi nadal utrzymuję kontakt, a minęło już od tamtego czasu kilkanaście lat. Z którymi – nie boję się tego słowa powiedzieć – przyjaźnimy się jakby do tej pory. Jeżeli zmieniasz miejsce swojego pobytu, zmieniasz kraj, zmieniasz otoczenie i często dosyć brutalnie, jesteś zdana sama na siebie, to jest trudno. Ale jeżeli trafisz na osoby, które są Ci w stanie pomoc w tej bardzo trudnej  sytuacji, kiedy jesteś poza krajem i musisz jakoś się ogarnąć i zorganizować sobie życie, pracę i resztę innych rzeczy,  no to fajnie, to masz szczęście. Ja i moi koledzy tak mieliśmy. A poza tym to zaczynasz żyć w inny sposób, odbierać też życie w inny sposób. Obserwować ludzi, obserwować jak to wszystko funkcjonuje w danym kraju, w danym miejscu. Mnie zawsze interesowała głównie muzyka i to, co się z nią wiąże. Kluby, koncerty, płyty, to, co nadaje radio, to, co pokazuje telewizja. Jest inaczej. Po prostu w pewnym momencie zaczynasz się przyzwyczajać, że jest inaczej i bardzo często niestety bolesny jest powrót do Polski.

Po powrocie było Wam lżej?

Udało się nam po prostu być tam, pracować, przeżyć, utrzymać rodziny, wrócić do Polski i dalej grać, i nagrać płytę, która była naszym powrotem, czyli album „Tu i teraz” i od tamtego czasu w zasadzie nieprzerwanie trwamy, gramy, nagrywamy nowe piosenki, nowe płyty i jest fajnie.

Masz na pewno sporo znajomych poza granicami w Polski. Myślisz, że emigracja zmienia człowieka? Na lepsze, na gorsze?

Emigrujemy z bardzo rożnych powodów. Nie wszyscy emigrują z tych samych powodów. Niektórzy emigrują dlatego, że chcą poznać inne kraje, poznać kulturę, obyczaje i żyć w innym miejscu po prostu. No nie chcą mieszkać tutaj, bo im się po prostu coś nie podoba, coś im nie pasuje. A niektórzy emigrują z powodów czysto ekonomicznych, bo tutaj nie są w stanie utrzymać rodziny, nie są w stanie zarobić na życie. Często jest tak, że myślą sobie, że: wyjadę na 3-5 lat i potem wrócę, i często nie wracają, bo nie ma już do czego wracać. Niektórzy wyjeżdżają po prostu, bo widzą, że nie mają w Polsce perspektyw. Zaczynają za granicą zupełnie nowe życie, często podejmują studia, zdobywają świetne wykształcenie, nowe zawody, z których tutaj jakby nie utrzymali się za bardzo. Nie mogliby żyć na takim poziomie, na jakim żyją za granicą.

IRA – „Londyn 8:15” – to jest taki utwór ponadczasowy.  Młodzi, wykształceni emigranci z Polski emigrują do UK. Piękne, proste i prawdziwe słowa, które trafiają do wielu prosto w ich serca. Powiedz, co czujesz, kiedy wykonujesz ten utwór na scenie? Żal, smutek czy może dumę z Polaków, którzy emigrują?

To są właściwie takie dwie emocje. Pierwsza to jest smutek, że trzeba stąd wyjeżdżać, żeby coś osiągnąć. Druga emocja to takie wrażenie, że to fajnie, że potrafimy sobie z tym poradzić.  Możemy po prostu spakować walizkę i powiedzieć – dobra, to biorę sprawy w swoje ręce.  Nie czekam tutaj na +500  i rodzinę na swoim, tylko żeby coś mieć, to muszę sam na to zapracować. Nagrodą będzie to, co sam wypracuję. I są takie miejsca na świecie, gdzie mogę to zrobić. Niestety, nie w Polsce.

Czy ten utwór jest bliski Twojemu sercu ?

Jest, no jest... Wielu moich znajomych- bliższych, dalszych powyjeżdżało. Ja jeżdżę i ich odwiedzam.  

 A rodzina? Ktoś z najbliższych jest też na emigracji?

Mój syn, od czasu do czasu, właściwie od kilku lat, co roku wyjeżdża na parę miesięcy do Niemiec, pracować w cyrku. On to też to traktuje jako przygodę bardziej, która też pozwala mu zarobić jakby dobre pieniądze. Takie, których tutaj, wykonując taka samą pracę, absolutnie by nie zarobił.

Czym się tam Kacper zajmuje?

Jest technicznym w cyrku.

Fajna fucha.

No, fajna (śmiech). Miał w tym roku mały wypadek i było boleśnie.

To co on tam robił, skakał po arenie?

Nieee, złapał jakiś ogromny dywan i szarpnął go za mocno.

Wszystko już ok?

Wszystko jest już w porządku, jest po rehabilitacji. No niestety był krócej, niż zamierzał, bo musiał wrócić unieruchomiony do Polski.

Zapytam Ciebie o jedną z Twoich córek, mianowicie o Zuzę, która idzie w Twoje ślady. Jesteś z niej pewnie dumny. Występujecie razem czasami ?

Wystąpiliśmy razem dwa razy, a teraz pracuję z Zuzią nad jej debiutancką płytą. Piosenek napisała już sporo w swoim krótkim życiu, no i trzeba to było jakoś wszystko ogarnąć i właściwie to już kończymy nagrania i myślę, że to bardzo fajna płyta będzie. Będziemy szukać wydawcy i prezentować światu piosenki (śmiech).

Zbliża się Wasza wielka trasa koncertowa po Wyspach Brytyjskich. 18 marca w O2 Shepard's Bush zagracie koncert, który będzie początkiem tej trasy. Jak się przygotowujecie do tych występów, dla Polonii na Wyspach. Czy to jest dla Was bułka z masłem, koncerty właściwie dzień po dniu?

Dzień po dniu koncerty to nie jest bułka z masłem, to jest ciężka fizyczna praca, to jest bardzo wyczerpujące zajecie, zwłaszcza dla wokalisty. Sama wiesz jak ciężko jest ciągle dużo mówić, a do tego trzeba jeszcze dodać trochę siły, trzeba po prostu śpiewać. A śpiewa się całym organizmem, nie tylko ustami (śmiech). To jest trudne. Przygotowujemy się tak, że po prostu – higiena życia, to jest najważniejsze – żeby się wyspać, odpocząć i mieć czas dla siebie, żeby mieć siłę na występ i na kolejne koncerty. W tej chwili jesteśmy też jakby ciągle w trasie i gramy. Co prawda nie gramy dzień po dniu, ale jednak cały czas, co też powoduje, że jesteśmy w formie, więc mam nadzieję, że nie zawiedziemy naszych fanów na Wyspach.

Trochę pozwiedzacie Wyspy Brytyjskie.

No nie wiem, czy będziemy mieć na to czas, szczerze mówiąc, To wszystko jest związane z tym, że – przynajmniej z mojej perspektywy – ja muszę mieć czas na odpoczynek. Nie mogę ganiać w kółko, a potem wychodzić na scenę, bo to mi się nie uda.

Jak odpoczywa Artur Gadowski? Co robi kiedy nie śpiewa?

Kiedy nie śpiewam, to się nie odzywam po prostu (śmiech). Mój laryngolog kiedyś mi to poradził.  Kiedyś mieliśmy taką wyczerpującą trasę koncertową, ja mówię – słuchaj no co mam zrobić, bo występuję dzień po dniu, kilkanaście dni. A on mi na to – po prostu nie rozmawiaj z nikim. Wyjdziesz na gbura, ale za to będziesz mógł śpiewać (śmiech).

Musisz się oszczędzać, zwłaszcza po Twoich ostatnich niezbyt przyjemnych  przygodach ze zdrowiem. A co po trasie koncertowej, jakie są plany IRY na najbliższą przyszłość?

Jest jakiś pomysł naszego wydawcy, czyli Agencji Wydawniczej Polskiego Radia, żeby latem tego roku zrobić reedycję ostatniej płyty „My”. Mają się tam pojawić jedna lub dwie dodatkowe piosenki, które nie weszły na płytę, a są nagrane. Zastanawiamy się w zasadzie które, bo mamy tych piosenek więcej do wyboru. Jak już się zastanowimy, to latem wydamy taką wersję płyty „My”, która będzie powiększona o utwory, których jeszcze nikt nie słyszał. Oczywiście będziemy kontynuować trasę w ramach 30-lecia zespołu.  Mamy nadzieję, że uda nam się wczesną jesienią też zagrać duży koncert, który uda nam się zarejestrować, w sensie dźwiękowo i wizyjnie, i być może z tego ukaże się jakaś płyta.

30 lat IRY to jest kawal czasu. Artur, jak Wy to robicie, że przez tyle lat potraficie utrzymać tych wiernych fanów, a nowych ciągle przybywa.

To jest tak, że my niczego nie robimy (śmiech). My po prostu robimy swoje. Piszemy piosenki, gramy koncerty, sprawia nam to przyjemność. To jest chyba cała tajemnica. Nie robimy niczego na siłę i nie udajemy też nikogo, kim nie jesteśmy. Po prostu. Taką muzykę lubimy sami, taką gramy i okazuje się, że jest spora rzesza ludzi, którzy też taką muzykę lubią i akurat znajdują ją u nas.  

Korci mnie jedna rzecz i muszę Ciebie o to zapytać. Palisz papierosy?

Nie, nie palę od pięciu lat.

A jak rzucałeś palenie? Było trudno?

Poszedłem do sklepu rano jak zawsze, jak codziennie, kupiłem trzy paczki papierosów, bo już taką osiągnąłem normę – trzy paczki dziennie. Wróciłem do domu, spojrzałem na te papierosy i mówię – nie nie – i wyrzuciłem je do kosza.

A kawa? Nadal pijesz dużo kawy?

Tak, ale bezkofeinowej głównie (śmiech). Chociaż odkrywam też uroki picia herbaty, ale rzadko się to zdarza.

Na koniec mam troszkę życzeń dla Ciebie i dla zespołu. Życzę Tobie i całej IRZE w imieniu słuchaczy Polskiego Radia Londyn i czytelników tygodnika Cooltura, a także swoim, byście nadal tworzyli taką wspaniałą muzyczną historię, jak do tej pory i byście jak najdłużej nie schodzili ze sceny.

Dziękuję bardzo, będziemy się starać. Ja zawsze powtarzam, że jak to się mówi – jak długo będziecie jeszcze grać? Tego nie wiem. Dopóki będziemy żyć, to będziemy grać (śmiech).

Czego życzysz Polakom mieszkającym na Wyspach Brytyjskich ?

Życzę im, żeby im się powiodło, żeby spełniły się te ich marzenia, które mieli w momencie, kiedy wyjeżdżali. Żeby te wszystkie plany, z którymi wiązał się ich wyjazd i emigracja, żeby to się wszystko spełniło. No i żeby nie zapominali o starym kraju (śmiech). Mam nadzieję, że tu się może kiedyś coś zmieni.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama