Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Mam dom w walizce

Jest mamą, ma dom w walizce i dostała „Szansę na sukces”, do której dochodziła ciężką pracą. Zespół Varius Manx, kariera solowa i powrót do zespołu po latach. Kasia Stankiewicz opowiada nam otwarcie o swojej drodze do kariery.

Kasiu, można by rzec, że dostałaś szansę na sukces i go osiągnęłaś. Wracając do roku 1995, miałaś wtedy 18 lat, zaśpiewałaś wówczas właśnie w programie „Szansa na sukces” piosenkę „Zamigotał świat” zespołu Varius Manx. Jaka jest Kasia Stankiewicz teraz, a jaka była wtedy? Co się w Tobie zmieniło?

Jako, że jestem artystą, a do tego jestem osobą, która cały czas szuka czegoś nowego, no to jestem inną osobą. To było 20 lat temu, jestem 20 lat starsza i wiele rzeczy wydarzyło się w moim życiu przez ten okres, co też siłą rzeczy spowodowało, że moje widzenie świata, wyciąganie wniosków, sposób, w jaki mówię, śpiewam, tworzę, na pewno jest inny niż wtedy. Jedna rzecz jest wspólna – ta Kasia z Działdowa i ta obecnie, ma dalej tę samą energię, tę samą moc i chęć do dzielenia się z ludźmi swoimi przeżyciami poprzez sztukę i dzielenia się swoimi emocjami poprzez to, jak śpiewam. Myślę, że to jest taka wyjątkowa rzecz, którą dziś umiem doceniać. Wtedy, mając te 17 lat, zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Powiedziałaś Kasia z Działdowa, to zabrzmiało bardzo sympatycznie i rodzinnie. Urodziłaś się w Działdowie, wracasz często do swojej rodzinnej miejscowości?

Działdowo to jest prześliczne miasteczko, które się bardzo mocno rozwinęło w ciągu ostatnich lat. Wyjechałam stamtąd 20 lat temu, bywam tam rzadko, ale wracam tam z okazji świąt czy urodzin bliskich. Muszę powiedzieć, że sentyment wielki i emocje, a także spokój i poczucie bezpieczeństwa – to są rzeczy, które się czuje, wracając do swoich rodzinnych stron. Myślę, że wraca się właśnie do takich swoich korzeni w takim momencie, kiedy chcemy albo odpocząć, albo pobyć sami ze sobą, albo się usłyszeć. Dla mnie właśnie Działdowo jest takim miejscem, gdzie oprócz tego, że odpoczywam i spotkam się z bliskimi to jeszcze zdarza mi się tworzyć, z uwagi na ciszę, która jest w tym mieście. To jest niesamowite, że po godzinie 17.00, 18.00 na rynku już nie ma ludzi. Większość zna się ze sobą i muszę powiedzieć, że takie uczucie przenosi się później do dużego miasta. Ja mieszkałam w różnych miejscach w Polsce i na świecie i zawsze to jest jakiś taki rodzaj swojskości, który powoduje, że chce się tam wrócić. Czy to zapach, muzyka, czy smaki czy rozmowa, głosy ludzi. To są rzeczy, do których się zawsze wraca. Ja to wszystko mam w Działdowie właśnie.

Czy oprócz Działdowa są jakieś miejsca na świecie, gdzie lubisz wracać lub gdzie często wracasz?

W Polsce to jest Dolny Śląsk i Warmia i Mazury. Natomiast na świecie... kocham Włochy. To jest takie miejsce, które w jakiś tajemniczy sposób magnesuje mnie od dzieciństwa. Bardzo lubię Nowy Jork, czuję się tam, mimo natłoku dźwięków i kolorów, bezpiecznie i to jest też miejsce, w którym dobrze mi się tworzy. Jest jeszcze jedno takie miejsce – jest to Grecja. Bardzo lubię Greków, Grecy zresztą Polaków także. Mamy gdzieś tam podobne historie, więc myślę, że to gdzieś nas do siebie zbliża. Właśnie wszystkie te miejsca być może charakteryzują to poczucie bezpieczeństwa wyniesione z domu.

Pamiętasz swoje 18. urodziny?

Kurczę, nie pamiętam. Dałaś mi teraz zagwozdkę (śmiech). Wiesz, że ja naprawdę nie pamiętam swoich 18. urodzin? Pamiętam moje urodziny z dzieciństwa, dlatego że ciekawie ułożyło się to „datowo”. Mam siostrę, młodszą – Anię, która urodziła się 31 maja, potem jest 1 czerwca – Dzień Dziecka, natomiast 2 czerwca urodziłam się ja. Niesprawiedliwość tych dat polegała na tym, że te dwie imprezy miałyśmy w jeden dzień i dostawałyśmy jeden prezent, zamiast dwóch. Za to impreza była huczna, bo zjeżdżały się wszystkie ciocie, babcie, dziadkowie, wujkowie, cała rodzina, dzieci, przyjaciele. Zawsze był tort, zawsze były świeczki i prezenty. I to zawsze były takie niesamowite urodziny i oczywiście wszyscy czekali na dmuchanie świeczek i na prezenty i potem na pokrojenie tortu. Także to bardzo mile wspominam. Nie ma już takich smaków tortów w dzisiejszych czasach...

To jak dzieliłyście się tymi prezentami z siostrą?

Oj, bywało grubo (śmiech). Gdy każda z nas dostawała rożne prezenty, to nawet dochodziło do rękoczynów. My z siostrą bardzo się nie lubiłyśmy w dzieciństwie, natomiast dzisiaj się oczywiście kochamy, wspieramy, itd. Natomiast jako małe dzieci, ta zazdrość o rzeczy była dominująca. Ja, jako starsza siostra, byłam uczona przez rodziców tego, że muszę ustępować, bo jestem starsza, zawsze mnie to doprowadzało do szału i zawsze się to dla mnie źle skończyło.

Dostałam kiedyś, jak byłam mała, w prezencie kaczkę, która pływała w kuli wodnej. Oczywiście Ania bardzo chciała się tą kaczką pobawić. Ja wiedziałam, że jak tylko ją dostanie, to będzie po kaczce. Rodzice mówią – „słuchaj, jesteś starsza, daj spróbować siostrze, może nic się nie stanie..”. No i była to kwestia sekundy. Ania wzięła w swoje małe, tłuściutkie łapki kulkę z wodą i kaczką w środku i pach, kula znalazła się na ziemi, woda się rozlała, a kaczka odpłynęła… Jednak te sytuacje powodują, że dziś wspominamy je i się z nich śmiejemy z siostrą i doceniamy wartość rodzeństwa. Zwłaszcza, że jesteśmy daleko od domu i czasami w tym dużym świecie fajne jest to, kiedy masz taką osobę, do której w każdej chwili możesz zadzwonić i w zasadzie rozumiecie się bez słów i to się rzadko w dorosłym życiu zdarza. 

Właściwie to uprzedziłaś moje pytanie odnośnie rodzeństwa. Chciałam zapytać o Wasze relacje z siostrą...

To jest bratnia dusza, zdecydowanie. Taka osoba, która wnosi słońce. Nie chodzi tu o wnoszenie słońca tylko w moje życie. Ania jest po prostu taką bardzo optymistyczną i mocną  osobą. Ludzie po prostu lubią być w jej otoczeniu. Tak, lubimy się (śmiech).

Między nami to jest kwestia specjalnego kodu porozumiewawczego, który wynosi się z domu. My się po prostu rozumiemy dlatego, że gdzieś tam w dzieciństwie pewne rzeczy przeżyłyśmy wspólnie. I wiemy, co z czego wynika. Jeśli ja mam jakiś problem, to zwykle jest ten problem umiejscowiony gdzieś, gdzie on jest umiejscowiony również u mojej siostry. Myślę, że to jest jakieś takie „połączenie pępowinowe”, choć to nie jest dobre sformułowanie. Takie totalne zrozumienie. Nawet wśród najlepszych przyjaciół myślę, że ono się czasami nie zdarza, więc myślę, że to jest coś głębszego niż przyjaźń.

Wielkimi krokami zbliża się koncert z okazji 10-lecia Polskiego Radia Londyn. Lubisz to miasto? Co myślisz o życiu tutaj?

Londyn jest dla mnie dość inspirującym miejscem. Pomieszkiwałam tam,  nagrywałam moją płytę „Luci and the loop”. We wczesnej młodości bywałam w tym mieście na kursach języka angielskiego. Co dla mnie w Anglii jest najfajniejsze? Poczucie humoru, takie, które dochodzi do mnie poprzez kulturę czy poprzez książki, filmy. Mam tam masę idoli i ludzi, którymi inspiruję się w muzyce – Kate Bush, David Bowie, The Cure. Zresztą, cała masa książek, obrazów i galerii, to jest dla mnie Londyn, do którego lubię wracać.
W Anglii mam przyjaciół i są to w ogóle niesamowici ludzie, którzy wyjechali z Polski kilka, kilkanaście lat temu. Muszę powiedzieć, że ja mam wielki szacunek do nich, bo znalezienie się w obcym miejscu, gdzie nie masz tych swoich zapachów z dzieciństwa, nie masz czasami wsparcia rodziny, jesteś bardzo daleko i w zasadzie jesteś zdany sam na siebie, jak to dorośli ludzie w dorosłym życiu, a do tego jeszcze na obcej ziemi. Muszę powiedzieć, że sposób, w jaki ci ludzie często sobie radzą, jak zaczynają od niczego, a potem po kolei przez kolejne lata osiągają swój cel, no to ja jestem pełna podziwu. Cieszę się, jak gramy dla Polonii, nie tylko tej w Anglii, ale w ogóle na świecie, bo to są zawsze niezwykłe spotkania. Niesamowite ze względu na emocje.  Kiedy na co dzień żyjesz w innym języku, w innych smakach i nagle słyszysz dźwięki z dzieciństwa, albo z wczesnej młodości i włącza się nagle pewnego rodzaju sentyment, to ja myślę, że są to rzeczy które powodują, że każde nasze spotkanie muzyczne ze słuchaczami jest wyjątkowe i naprawdę głęboko nasączone emocjami, które rodzą się właśnie po usłyszeniu dźwięków, pewnych piosenek, które towarzyszyły nam w ważnych momentach naszego życia, kiedy byliśmy młodzi.

Nie wiem czy w ogóle chciałabym mieszkać w tym momencie gdzieś indziej niż w Polsce, mimo wszystko, dlatego że mam tutaj bardzo dużo do zrobienia. Zobaczę, gdzie mnie życie poprowadzi, bo nie mam jeszcze takiego swojego miejsca na świecie.

Czyli nadal szukasz...

No szukam, szukam… Bo ja to mam dom w walizce. W zasadzie żyję tak – gdzie mnie poniesie tam ląduję. Ale ja to lubię, to jest na pewno rozwijające.

Masz syna, 12-letniego Fryderyka...

No nie wiem jak to się stało… Ale tak, jestem mamą (śmiech).

Stało się na szczęście.

Oczywiście, że tak (śmiech).

Powiedz jak radzisz sobie z byciem mamą i pracą zawodową? Jak to godzisz?

To jest oczywiście ustawanie priorytetów. Dla mnie mój syn jest najważniejszy i najcudowniejszy na całym świecie. Każdy z nas, kto jest rodzicem, to wie, że dzieci robią z nami bardzo duże porządki, bardzo duże zmiany w nas poczyniają. To kwestia ustalenia priorytetów. Ja jestem osobą, która nie lubi wybierać między czymś a czymś, więc staram się tak organizować sobie życie, żeby mieć wszystko. Oczywiście czasem się to nie udaje i trzeba podjąć decyzję, ale generalnie priorytetem jest to, żebyśmy spędzali ze sobą jednak jak najwięcej czasu. To są najpiękniejsze momenty w życiu. I wiemy o tym, że one bardzo szybko mijają. Jeśli mam wybór między pracą i domem, to dla mnie wybór jest oczywisty.

Śpiewasz czasem swojemu synowi?

On bardzo tego nie lubi (śmiech). To jest w ogóle niesamowite, bo jak był mały, to ja myślałam sobie – „O rany! Będę śpiewała komuś kołysanki, bardzo fajnie!”.  Natomiast on często powtarzał jak był malutki, że woli zasypiać w ciszy. „Mamo, nie gniewaj się, ale ja wolę w ciszy”. Natomiast widzę, jak on reaguje na to, kiedy jestem na scenie i to już jest jakby zupełnie inny poziom percepcji. Myślę, że jest ze mnie dumny.

Zabierasz go czasem ze sobą do pracy?

Zdarza się, ale to jednak nie jest miejsce dla dzieci. Generalnie najczęściej jesteśmy gdzieś w miejscach neutralnych, które są oddalone od pracy i raczej są spokojne.

Po 15 latach wracasz do chłopaków z Varius Manx. Czy tęskniłaś za nimi?

Nie myślałam o nich za dużo. Mówię o tym otwarcie, bo my ze sobą rozmawiamy transparentnie, więc w zasadzie tutaj nie ma nic do ukrycia. Te 15 lat to nie był czas myślenia o sobie nawzajem zapewne. Mieliśmy jakieś sporadyczne kontakty – telefony z okazji świąt i tak dalej, więc bardzo rzadko. Ja byłam dość mocno skupiona na mojej solowej działalności.  Jako, że w 2001 roku w zasadzie nie mając wyboru, podjęłam decyzję o samodzielnym wydawaniu swoich płyt. Po podjęciu tej decyzji wydałam „Extrapop”, później „Mimikrę”, później „Lucy and the loop”. W międzyczasie robiąc jeszcze różne produkcje z innymi artystami. Muszę powiedzieć, że nie spodziewaliśmy się nawzajem takich propozycji, to jasne, natomiast nie siedziałam i nie czekałam na to, bo miałam co robić. Kiedy się ta propozycja pojawiła, no to było to dość zaskakujące i dziwne. Muszę powiedzieć, że na początku nie miałam w ogóle zaufania do tej propozycji, ale co się wydarzyło... Myśmy się spotkali, zaczęliśmy rozmawiać i ja zauważyłam, że tam jest coś prawdziwego, że to 25-lecie jest propozycją wspólnego spędzenia czasu na scenie, taką niewykalkulowaną, chęcią zrobienia czegoś fajnego wspólnie. To mnie ujęło, to raz, a dwa – powróciłam na chwilę do tych archiwalnych nagrań, posłuchałam sobie tego, co wspólnie stworzyliśmy przez te lata i doszłam do wniosku, że mam być z czego dumna. W zasadzie są to piękne piosenki, które się ładnie starzeją, czy bardziej dorastają, bo te 25 lat to jeszcze nie staruch tylko młodzieniec. Te piosenki pięknie dojrzewają, więc poczułam się dumna, że jestem współtwórcą wielkich przebojów.
No i co się wydarzyło... Okazało się, że wyszliśmy na początku tego roku na scenę wspólnie, zagraliśmy kilka koncertów klubowych no i się zrodziło naturalne zapotrzebowanie, żeby było tego więcej. I z ośmiu koncertów zrobiło się nagle kilkadziesiąt i wszystko wskazuje na to, że to świętowanie się przedłuży, a ja dostałam gwarancję autonomiczności. To znaczy podpisując kontrakt na 25-lecie, nie muszę się absolutnie, to by było nie do pomyślenia, zrzekać mojej solowej działalności, którą sobie wypracowałam przez ostatnie lata. Zresztą myślę, że takie zamykanie się na jeden projekt jest nierozwojowe i uważam, że jest masa artystów, którzy mają różne projekty, wszystko ze sobą godzą, a jednocześnie rozwijają się i mają cały czas coś fajnego do zaproponowania swojemu słuchaczowi.

Jak się wam współpracuje po takiej przerwie, tak samo jak przed laty?

To jest zupełnie inna relacja dzisiaj. Ja miałam 18 lat jak dołączyłam do zespołu, chłopcy mieli po ponad 20 lat, najstarszy był Robert. Robert nie uczestniczył wtedy w koncertach, był bardziej skupiony na swojej filmowej, solowej działalności. Rozstawaliśmy się w zasadzie jako dzieciaki jeszcze. Natomiast to nasze spotkanie po latach ma charakter bardziej partnerski. Siłą rzeczy jesteśmy dojrzalsi i jesteśmy w stanie, jako artyści, sobie dużo więcej zaproponować. Wychodzimy na scenę jako partnerzy. Dodatkowo w tym momencie bardzo lubimy naszą pracę. Naprawdę w tym spotkaniu naszym jest jakieś dobre ziarenko. Czuje to nasza publiczność. Kiedy wychodzimy na scenę dzieją się  niewiarygodne rzeczy, magiczne i emocjonalne. Te tłumy ludzi, które przychodzą, są w zasadzie najlepszym dowodem na to, że to jest fajne spotkanie.

Jak byłaś dzieckiem marzyłaś o zostaniu baletnicą. Czy w programie „Taniec z gwiazdami” to marzenie w jakiś sposób się spełniło?

Traktowałam tę propozycję jako możliwość spełnienia marzenia z dzieciństwa właśnie o tańcu, bo zawsze chciałam tańczyć.  Nigdy nie było ku temu jakichś tam okazji. Natomiast, no niestety, jest to program, który ma jakieś swoje zasady i nie ma tam po prostu czasu żeby potańczyć, bo w momencie, kiedy się już rozkręcasz i twój organizm i ciało zaczynają wchodzić w pewien rytm, w pewien tryb, w pewne ramy pracy, to ta przygoda się kończy. Bardziej była to zabawa i bardziej traktowałam to jak szaleństwo i przygodę.  Bo jednak było to szaleństwem wskoczyć w mojej niszowej działalności prosto do programu „Taniec z gwiazdami”. Ale muszę powiedzieć, że ja się fajnie tam bawiłam, chociaż stres był potężny, zwłaszcza, kiedy staliśmy na schodach i czekaliśmy na werdykt. To było nieprzyjemne uczucie. Jednak mam wrażenie, że trochę ta przygoda potrwała i na pewno zrobiła mi dobrze i na umysł i na ciało.

A jak się wam w ogóle współpracowało z Tomaszem Barańskim, twoim partnerem na scenie? Deptaliście sobie po nogach czasami?

O tak, oczywiście, tym bardziej, że ja byłam delikatnie wyższa od Tomka, co powodowało dyskomfort, dlatego że kiedy jeszcze wkładałam taneczne buty, to standard był dla nas istną katorgą. Dlatego, że w tańcach standardowych pewne części ciała muszą się ze sobą gdzieś tam spotykać, że tak powiem – nogi wchodzą między nogi. To zawsze był dyskomfort, dlatego że ja często siadałam na nogach Tomka, bo po prostu zwyczajnie się haczyliśmy. Rzeczywiście ja jestem od niego nieco wyższa i to zawsze powodowało, że te tańce standardowe nie za bardzo nam wychodziły. Spędzanie ze sobą 6 godzin na treningu każdego dnia, czasami nawet trochę więcej, bo też zdarzały się grupowe nasze występy. Po naszych solowych treningach mieliśmy treningi ogólne. Kiedy się spędza z kimś w zasadzie tak dużo czasu, no to siłą rzeczy poznaje się ludzi z ich emocjami od każdej strony. Także ja miałam pełny wachlarz osobowości Tomka. Od spontaniczności po dzikość, od cichości po huragan  jakiejś w ogóle niekontrolowanej euforii. Także jakby ktoś nagrywał „Taniec z gwiazdami” od kulis, myślę że mogłoby to mieć dużo większą oglądalność niż to, co widzimy już na ekranach.

Wiemy, że kochasz śpiewać, wiemy, że lubisz tańczyć i deptać swojemu partnerowi na estradzie po nogach..

… ale musimy skonkretyzować to – on deptał po moich (śmiech).

A ty mu tylko oddawałaś.

– Och, czasami tak, nie można tak niewinnie czekać na kolejne kuksańce.

Co jeszcze lubisz robić w wolnym czasie?

Jeśli ten wolny czas się zdarza rzeczywiście, to zwłaszcza teraz – jesienią, to są najpiękniejsze momenty, jak mogę zostać w domu i poczytać książkę. Mam wielką bibliotekę i w zasadzie nie wyobrażam sobie życia bez książek i bez ich zapachu, bez treści. To jest w  tym momencie dla mnie najwspanialsza forma spędzania wolnego czasu.

Jaką książkę ostatnio przeczytałaś, którą możesz polecić?

Ostatnio to ja w ogóle zaczęłam czytać na nowo Tyrmanda. Ale chciałabym polecić coś innego – „Czytelniczka znakomita”, Alana Bennetta. Jest to książka o tym, jak królowa angielska zaczyna czytać książki w kolosalnych ilościach i przestaje rządzić państwem. Przestaje jej się podobać jej wcześniejsze życie. Wszystkie jej czułki zaczynają się kierować na wszystkie historie, które właśnie poznaje z książek. Jej przemówienia również zaczynają być bardziej czytane niż mówione. Oczywiście jest to napisane z takim brytyjskim poczuciem humoru, który jakoś ja bardzo lubię, do mnie bardzo trafia. Jest to zabawna historia, jednocześnie napisana pięknym językiem. Polecam.

Kasiu, czy mogłabyś dać jakąś poradę osobom, które rozpoczynają dopiero swoją przygodę z karierą? 

Jestem ostatnią osobą, która radzi. Nie podejmę się tego zadania, dlatego że ścieżki każdego człowieka są tak indywidualne, że w zasadzie nie ma żadnego szablonu. To, że ja startowałam przez „Szansę na sukces”, która, można powiedzieć, że była przypadkiem, czy też nie była przypadkiem w moim życiu, to czasami tzw. kariery zaczynają się w zupełnie innych miejscach. Jedyna rzecz wspólna może być taka, że konsekwencja i praca i w zasadzie nie ograniczanie się tym, co mówią nam ludzie dookoła. Ktoś nam mówi, że coś się nie uda, że należy odpuścić sobie, bo to jest daleko, itd. Myślę, że jednak robić swoje bez względu na to, co gdzieś tam nam jakieś podszepty świata zewnętrznego przysuwają.

Czyli nie ma twoim zdaniem takiego typowego przepisu na sukces?

No nie ma. Ja analizuję sobie często jak to się dzieje, że piosenka staje się przebojem i po wielu rozmowach z mądrzejszymi ludźmi ode mnie, nadal nie znajdujemy odpowiedzi na to pytanie. Składa się na to masę rzeczy i – niestety – nie do końca jest to zależne od nas, mimo że my artyści jesteśmy w stanie wykonać naszą pracę najlepiej jak potrafimy, to jednak bardzo często wynik naszej pracy zależny jest od aktualnych, konkretnych gustów publiczności. Bardzo dużo rzeczy składa się poza pracą i konsekwencją na to, czy ktoś ten sukces odnosi czy nie.

Kasiu, widzimy się na Waszym koncercie w Londynie, już 26 listopada. Wierzę, że będzie bardzo gorąco, podczas Waszego występu…

O rany, będzie, będzie. Zapraszam serdecznie. Chociaż wiem, że wszystkie bilety już się wyprzedały. Chciałam zaprosić moich przyjaciół, to się okazało, że już nie ma miejsc. Nie wiem jak to zrobię, ale może jakieś okna pootwieramy, żeby było nas słychać na zewnątrz.

Cieszę się bardzo, że się spotkamy. Zagramy największe przeboje plus dwa utwory nowe, które nagraliśmy z okazji tego spotkania – utwory „Ameryka” i „Piątek”. Również zabierzemy ze sobą świeżutkie płyty, które miały właśnie swoją premierę 21 października.     Zarejestrowaliśmy jeden z koncertów i z tego wyszła płyta z naszymi znakomitymi gośćmi. Płyta nosi tytuł „25 live”. Swoją obecnością zaszczycili nas Włodek Pawlik na fortepianie, Mateusz Smoczyński na skrzypcach, Robert Majewski na trąbce i José Torres na instrumentach perkusyjnych. No i największe przeboje Varius Manx – także zabieramy ze sobą wielki kontener płyt.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Elka z Londynu 23.11.2016 01:12
Kolejny wspaniały wywiad. Pytania od serca i odpowiedzi szczere od Kasi. Pani Joanno dziękuję! Aż miło się czyta.

Reklama