Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Szpieg stulecia - historia rosyjskiego szpiega w MI6 #CZYTELNIA

Kim Philby był szefem sekcji kontrwywiadu, która polowała na sowieckich agentów. W tym samym czasie był jednym z najcenniejszych komunistycznych „zasobów” w Wielkiej Brytanii. Jego działalność kosztowała życie setki ludzi. Jednocześnie pozwalała przez lata chronić dziesiątki radzieckich szpiegów. Nie dziwi, że do historii przeszedł jako najsłynniejszy agent, który chodził po brytyjskiej ziemi, a John le Carré uwiecznił go w „Tinker, tailor, soldier, spy”.

Philby dla Rosjan pracował przez 30 lat. Zaczął jeszcze przed wojną a skończył jednego dnia w 1963 roku, gdy nagle zniknął ze słonecznego Stambułu, by kilka dni później w glorii bohatera pojawić się w zimnej Moskwie. Kiepską pogodę mogło mu wynagrodzić ciepłe przyjęcie, na które zapracował będąc przez wiele lat najcenniejszym agentem sowietów w Wielkiej Brytanii i jednym z najcenniejszych na Zachodzie. Był bowiem nie tylko wysokim rangą agentem angielskiego kontrwywiadu, ale przez pewien czas także szefem tej jego komórki, która zajmowała się zwalczaniem ludzi pracujących dla ZSRR. Mówiąc krótko: facet który przez lata zastawiał pułapki na samego siebie z powodzeniem ich unikał, a wiedział też o tych, które jego brytyjscy koledzy zastawiali na jego sowieckich przyjaciół. I wykorzystywał tę wiedzę, by pomóc tym ostatnim.

Ważną pracę podejmę

Gdy w 1936 roku wybuchła wojna domowa w Hiszpanii Philby był początkującym dziennikarzem. Był też dziennikarzem doskonale ustosunkowanym. Jako absolwent szkoły średniej Westminster i uniwersytetu Cambridge oraz syn słynnego brytyjskiego orientalisty, na dokładkę urodzony w koloniach, gdzie ojciec pełnił funkcję w imperialnej administracji, reprezentował sobą wszystko to, co brytyjskie klasy wyższe uznawały za wyznacznik bycia „swoim”. A o „swoich” – to się dotąd nie zmieniło – dbano. Philby to wykorzystał i jako 25-letni chłopak został korespondentem „Timesa” na ogarniętym przez konflikt Półwyspie Iberyjskim. Przy czym znana była jego sympatia dla rosnącego w siłę faszyzmu, relacjonował go z obozu nacjonalistów gen. Francisco Franco.

To co pisał podobało się w Madrycie, bo autor nie ukrywał swojej sympatii dla frankistów, którzy generalnie Anglików nie lubili, bo ze względu na dużą liczbę Brytyjczyków walczących w Brygadach Międzynarodowych, uważali, że wszyscy Wyspiarze to komuniści (sic!). Efektem był order przyznany przez samego El Caudillo. Dzięki niemu Philby zaczął uchodzić za „swojego Brytyjczyka” – mówiono „Anglik z orderem od Franco”. To otwierało przed nim drzwi, które pozostawały zamknięte dla innych, a to w zawodzie korespondenta rzecz bezcenna. Szybko budował sobie markę i kiedy wybuchła II wojna światowa to on relacjonował dla „Timesa” ekspresowy odwrót angielskich i francuskich wojsk, które w popłochu uciekały przed blitzkriegiem.

Sam zresztą też uciekał ekspresowo, a do legendy przeszło podanie skierowane do „Timesa” o wynagrodzenie strat, które poniósł, gdy zostawił za sobą bagaż. Wyliczał je tak: „Płaszcz z wielbłądziej wełny (dwuletni), 15 gwinei; fajka Dunhilla (dwa lata, ale im była starsza tym lepsza), jeden funt i 10 szylingów”. Gazeta zapłaciła za wszystko – wliczając w to starą fajkę. Potraktowano to jako wyraz najwyższego uznania dla korespondenta, który już wtedy rozglądał się za inną pracą. Wśród znajomych swoich i ojca rozpuszczał wici, że chętnie podjąłby „ważną pracę na rzecz ojczyzny”. Mogło to być MI6. Mogło być MI5. Na efekty nie musiał czekać długo. Wkrótce zaczął pracę. Ku radości sowieckich przyjaciół, bo Philby był już wtedy agentem NKWD.

Komuniści z Cambridge

Zwerbować dał się w okolicach 1933 roku, gdy za namową marksizującego wykładowcy Cambridge Maurice'a Dobba pojechał do Wiednia, by pomagać tam budować socjalistyczną rewolucję, i zakochał się w kobiecie, która rekrutowała współpracowników dla radzieckich służb. Poszło szybko, bo połączyła ich nie tylko miłość (kobieta została jego pierwszą żoną), ale też wiara w ideologię. Philby, choć rasowy imperialny dżentelmen i produkt systemu prywatnego szkolnictwa Imperium, całym sercem wierzył w socjalistyczną rewolucję. – Uniwersytet opuściłem – mówił – z przekonaniem, że całe życie muszę poświęcić komunizmowi.

Samo Cambridge było zresztą wówczas prawdziwym rajem dla sowietów szukających agentów. Do sieci NKWD wciągano młodych idealistów, a później prowadzono ich kariery, by zyskać współpracowników na wysokich stanowiskach. Najważniejsza siatka szpiegowska zbudowana w ten sposób zyskała później miano Cambridge Five – Philby był jej najważniejszym, ale nie jedynym członkiem. – Jego przekonania były radykalne, ale proste: bogaci zbyt długo wyzyskiwali biednych; jedynym bastionem zdolnym oprzeć się faszyzmowi jest sowiecki komunizm, wewnętrzna forteca światowego ruchu; kapitalizm był potępiony i upadający; brytyjski establishment zarażony naukami faszyzmu – pisał o przekonaniach Kim Ben Macintyre, autor „Spy among friends”, jednej z najnowszych biografii legendarnego szpiega. Zrekrutowany wrócił do Anglii z dwoma zadaniami.

Po pierwsze nakazano mu odciąć się od swoich socjalistycznych sympatii, by nikt nigdy nie mógł podejrzewać go o wspieranie radzieckiej rewolucji. Zalecono, by okazywał wsparcie dla nabierającego rozpędu faszyzmu. Rozkaz drugi brzmiał: szukać drogi do brytyjskich służb wywiadowczych. W tym celu miał zacząć od znalezienia pracy w... dziennikarstwie i wykorzystania jej do zdobywania cennych kontaktów oraz przekonania MI5 lub MI6 o własnej wartości.

Nieufność Stalina

To udało się w cennym dla Rosjan czasie. Philby trafił do wywiadu kiedy w Europie zaczynała się wielka wojna i miał odegrać w niej sporą rolę. W czasie konfliktu zbrojnego przekazał do Moskwy 10 tys. (sic!) tajnych dokumentów. Raportował o postępach Projekt Manhattan. Uprzedzał o D-Day. Przekazywał szczegóły operacji szpiegowskich we Włoszech i Turcji. Ale największe znaczenie mógł mieć jego udział w sprawie Ericha Vermehrena. Był to oficer Abwehry i antynazista, który współorganizował tzw. chrześcijańską opozycję w III Rzeszy. Zaoferował swoją współpracę MI6 i uciekł z Niemiec. Zabrał ze sobą informacje o operacjach nazistowskiego wywiadu oraz znajomość środowiska, na którym zachodni Alianci mogli zbudować w powojennych Niemczech opozycję wobec sowietów. Na potrzeby czasu „po wojnie” sporządził dla nich obszerną listę nazwisk godnych zaufania ludzi, w oparciu o którą dałoby się organizować antykomunistyczne organizacje polityczne, a także system władzy.

Informacje były niezwykle cenne, bo pytanie o to, kto po wojnie weźmie Niemcy, stawało się kluczowe dla losów Europy. Philby przekazał tę listę Moskwie.

W ciągu następnego roku niemal wszyscy, którzy się na niej znaleźli zniknęli bez śladu, zginęli w wypadkach lub – tam gdzie Armia Czerwona już dotarła – zostali wywiezieni do obozów Syberii. Alianci stracili kadry, na których mogliby się oprzeć i te – zdecydowanie zbyt często – uzupełniali byłymi nazistami, których bez trudu dało się odnaleźć w wierchuszce chadecji i liberalnego FDP.

ZSRR mógł na raportach Kima zyskać o wiele więcej, jednak wszechobecna w radzieckim systemie podejrzliwość kazała ignorować wiele z ważnych informacji. Przez cały czas podejrzewano bowiem, że Philby jest podwójnym agentem, a powodem było to, że dostarczał raporty – w odczuciu NKWD – zbyt... dobre. Paradoksalnie dużo bardziej cenili go Brytyjczycy, którzy ani przez chwilę nie podejrzewali, że jest szpiegiem.

Zwalczał sam siebie

Nie podejrzewali tak bardzo, że pracujący w kontrwywiadzie Philby pod koniec wojny został szefem komórki mającej zwalczać... sowieckich agentów. Ironię tej sytuacji trudno przecenić. Tak jak i korzyści, które wyniósł z tego ZSRR. Najważniejszą było uratowanie siatki agentów w Wielkiej Brytanii i samego Philby'ego. Oto w sierpniu 1945 roku do ambasady brytyjskiej w Stambule zgłosił się niejaki Konstantin Wołkow. Był to agent NKWD i wicekonsul sowieckiego przedstawicielstwa w stolicy Turcji. Miał bardzo dobrą ofertę dla MI6 i MI5.

W zamian za azyl polityczny na Wyspach oraz – według dzisiejszej wartości pieniądza – 1,5 mln funtów chciał dostarczyć listę agentów ZSRR działających w Turcji oraz... 250 ludzi szpiegujących w Wielkiej Brytanii. W tym dwóch pracowników Foreign Office wysokiego szczebla i jednego kontrwywiadu. Chodziło o trzy osoby z tzw. siatki Cambridge Five. W tym samego Philby'ego. Do transakcji nie doszło, bo jednym z opiniujących jej wartość był sam Kim. Wprawdzie, by nie wzbudzać podejrzeń, zadeklarował, że listy trzeba kupić za wszelką cenę, ale też kilka dni później nie było ich już od kogo dostać. Wołkow wraz z rodziną zniknął. Po raz ostatni widziano go, gdy mniej więcej w tym czasie w bagażu jednego z dyplomatycznych radzieckich samolotów odlatujących do Moskwy zauważono dwie skrzynie w rozmiarze trumien. Akcję poprzedziły wzmożona komunikacja na linii Londyn – Moskwa, a następnie komunikacja na linii Moskwa – Stambuł.

Droga do Moskwy

Przez kilka kolejnych lat kariera Philby'ego rozwijała się bez zarzutu. Stał się nawet jednym z Brytyjczyków biorących udział w pracach sztabu koordynującego pracę wywiadów angielskiego i brytyjskiego. Jedyną osobą, która podejrzewała go o bycie radzieckim agentem była... druga żona. Aileen Philby próbowała nawet podnieść alarm, jednak koledzy Kima mówili jej, że oszalała. Sfrustrowana popadła w alkoholizm, który doprowadził do jej śmierci.

Nagłe załamanie przyszło na początku lat 50., gdy dwóch jego przyjaciół z Cambridge – będąc o krok od bycia zatrzymanymi przez CIA i ostrzeżonych przez samego Philby'ego – uciekło do Moskwy. To ściągnęło na niego podejrzenia. Przede wszystkim Amerykanów, bo „kumple” z MI6 bronili go tak długo, jak to tylko było możliwe. Pod presją szefa FBI, który poirytowany zaślepieniem brytyjskich kolegów, upublicznił podejrzenia, Kim odszedł ze służby. Przyszło dla niego kilka chudych lat, ale problemy nie trwały długo. Przyjaciele z MI5 i MI6 nie zapomnieli o starym kumplu i wkrótce załatwili mu pracę w charakterze korespondenta „Observera” i „Economista” w Bejrucie. Zgubą okazały się dopiero materiały, które tam publikował. Będąca Żydówką przyjaciółka z dawnych lat, którą na samym początku pracy dla NKWD próbował zrekrutować do sieci, była tak poirytowana jego „proarabskim” nastawieniem, że postawiła na niego donieść.

Skutkiem była oferta: immunitet w zamian za informacje. Philby się przyznał, więc... dano mu czas do namysłu. Wykorzystał go, by uciec do Moskwy, w której wylądował w 1963 roku i przeżył kolejne 25 lat. Miasta ponoć nie lubił, a Ben Macintyre tak opisał ostatnie lata jego życia: „Kiedy przeznaczone dla Philby'ego kopie „Timesa”, zwykle z wielotygodniowym opóźnieniem, docierały do Moskwy, z uwagą je prasował i skupiał się na relacjach z meczów krykieta. Jadł marmoladę na tostach, sączył importowaną angielską herbatę i każdego dnia o siódmej słuchał wiadomości BBC. Gdy odwiedzały go dzieci, to przywoziły ze sobą: marmite, sos Worcester i przyprawy do potraw indyjskich, które lubił gotować. (…) Pił czerwonego Johnnie Walkera, zwykle ponad miarę.”

Był – za Macintyrem – zbyt Brytyjski, by na Wyspach ktoś podejrzewał, że może pracować dla sowietów, co pozwalało mu przez lata unikać podejrzeń, ale jednocześnie był też zbyt Brytyjski, by w Moskwie ktoś mógł mu zaufać. A ja nie mogę pozbyć się pytania, które przyczepiło się do mnie, jak słyszana dawno melodia. Pytanie o to, co Philby przez 25 lat pobytu w Moskwie, podczas których mógł obserwować „sukcesy” radzieckiej rewolucji i ledwie kilku lat zabrakło mu do tego, by zobaczyć upadek sowieckiego imperium, myślał o efektach swojej pracy. Jak sądzicie?


Tomasz Borejza


uRban w Londynie: DZIELNICA TuRbanów

Mistrzowie na warsztacie [#COOLTURA]

UK: Będzie jeszcze zimniej [#RadioNews]


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama