Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Salzburg Festival – operowa jakość

Salzburger Festspiele to dla wielbicielu muzyki klasycznej niemal miejsce pielgrzymkowe. To tutaj co roku w sierpniu można usłyszeć najpopularniejszych muzyków oraz zobaczyć wyjątkowe produkcje operowe.

Festiwal w Salzburgu od swojego powstania w 1920 wytyczał nowe trendy, czasem szokował, ale zarazem zawsze utrzymywał najwyższy poziom wykonawczy.

W tym roku można było zobaczyć kilka nowych produkcji. Ja miałem okazję obejrzeć „Ariodante” Handla.

 

Dziś wielu uważa opery barokowe za swoiste historyczne ramoty w świecie sztuki, które może mają pewien urok, ale są schematyczne i dość nudne. Festiwal w Salzburgu udowadnia, że może być inaczej. Podstawowym pomysłem na sukces tam jest zatrudnienie czołowych gwiazd do wykonania głównych ról.

 

W „Ariodante” w tytułowej roli wystąpiła Cecilia Bartoli. Jest to śpiewaczka posiadająca wyjątkową charyzmę, która jest w stanie przyciągnąć tłumy. Pokazała swoją unikalną technikę oraz aktorstwo w całej okazałości. Arie w jej wykonaniu iskrzyły od wirtuozerskich koloratur. Techniczną biegłość Bartoli łączy z poruszającą interpretacją. Jej Ariodante to nie tylko brawura od strony formalnej, ale i emocjonalnej.

 

Kathryn Lewek, wykonująca rolę Ginewry, była również bardzo dobra wokalnie oraz aktorsko. Jej głos miał jedwabistą barwę, i był też ekspresyjny. Nathan Berg dobrze pasował do tego składu. Wprawdzie jego głos nie posiadał tak czystej barwy, ale wykonał on partię króla głęboko, penetrując wokalnie zakamarki tej roli.

 

Nieco słabszy wokalnie, ale mimo to dość imponujący był Christophe Dumaux, który śpiewał Polinesso. Orkiestra Les Musicienes du Prince – Monaco pod batutą Gianluci Capuano brzmiała bogato i mieniła się od barokowych rytmów.

Christof Loy, który to przedstawnie wyreżyserował, ukazał „Ariodante” jako zmaganie z płciowością.

 

Ariodante przechodzi kryzys tożsamości i odkrywa w sobie kobietę. Z jednej strony produkcja Loya jest w swojej naturze przerysowana, nieco campowa, ale zarazem porusza niezwykle ważne pytania o naturę płciowości.

Czy płeć jest strojem, pod którym kryje się prawdziwe ja? Czym jest kobiecość? Loy z jednej strony bawi się barokową materią, z drugiej jednak prowokuje i zachęca do krytycznej refleksji.

 

Bardzo mocną produkcją była „Lady Macbeth mceńskiego powiatu” Szostakowicza. Andreas Kriegenburg osadził to przedstawienie w ostatnich latach komunizmu. Czuje się tutaj zmierzch systemu, który degeneruje obywateli. W tej produkcji prawie nieużywane są jasne światła, wszystkie sceny są w półmroku, co jeszcze bardziej potęguje poczucie alienacji bohaterów, ale także widzów.

 

Rolę tytułową wykonała Evgenia Muraveva. Nadała ona swojej postaci wieloznaczność. Nie jest to jedynie krwawa morderczyni, ale kobieta zagubiona, na pograniczu szaleństwa. Jej głos był dramatyczny, ale momentami miał też delikatniejszą barwę.

Popisow wykonał rolę Sergieja Brandona Jovanovicha. W jego śpiewie czuło się uwodzicielstwo, przebiegłość. To był popis świetnego aktorstwa wokalnego.

 

Jednak niekwestionowaną gwiazdą tej opery był dyrygent Mariss Jansons. Posiada on niemal intuicyjne wyczucie tej muzyki. Jego „Lady Macbeth” nie była zapewne tak głośna jak czasem się ją wykonuje, ale dzięki temu Jansons był w stanie wydobyć z tej opery detale orkiestracji, które często umykają innym dyrygentom.

Pod jego batutą opera ta momentami brzmiała delikatnie, intymnie, by innym razem wbić w fotel słuchacza potężnymi partiami chóralnymi. Jansons w szczegółach rozpracował partyturę „Lady Macbeth”, ale zarazem była tam ogromna energia, która sprawiała, że nie dało się obojętnie słuchać tej muzyki.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama