Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Tu mi jest dobrze, tu gdzie jestem

Z Kamilem Mokrzyckim o jego początkach na scenie, o życiu prywatnym i zbliżającym się koncercie w Londynie, rozmawia Joanna Figlak-Włoka.

Stali się tak bardzo popularni i lubiani, że zostali okrzyknięci najlepszym polskim chórem. Dziś przedstawiamy Wam jednego z szefów zespołu. Kamil, to jeden z dwójki liderów chóru Sound’n’Grace. Młody, przystojny, o wielkim sercu i talencie chłopak.

Kamilu, co oznacza prowadzący w chórze?

Słowo „prowadzący” chyba można bardzo dosłownie interpretować. To jest po prostu osoba, która prowadzi – tak już definiująco mówiąc, ale tak naprawdę chyba to jest jakieś uproszczenie nazwania mojej funkcji w zespole. Ja jestem jednym z założycieli, pomysłodawców. 12 lat temu wpadłem na taki pomysł, że chciałbym mieć taki zespół i łącząc swoje siły z Anką po prostu takie coś stworzyliśmy. Na początku mówiliśmy o sobie, że jesteśmy dyrygentami, choć żadne z nas dyrygentury nie skończyło. Później gdzieś padło określenie liderzy,  czyli frontmani. Często oddajemy front naszym solistom czy wokalistom. Dzielimy się tym. Często ten front to jest po prostu chór i grupa. Prowadzący – to są po prostu wszystkie najgorsze obowiązki, które można pełnić (śmiech).


Czyli mówiąc krótko i Ty i Ania jesteście szefami tej grupy

Chyba tak, bo jeśli mielibyśmy porównać Sound'n'Grace  do małej firmy, to my z Anią jesteśmy szefami tej firmy. Oczywiście ze wszystkimi plusami i minusami takiego stanowiska. A jakie były początki Twojej przygody z muzyką?  Każdy z nas jako licealiści czy młodsze osoby interesowaliśmy się muzyką i edukowaliśmy się w tym kierunku. W mojej szkole było ogłoszenie o warsztatach z muzyki gospel i ja się znalazłem na  tych warsztatach z moją koleżanką Kasią, ze szkoły i tam się zaraziłem muzyką gospel. Taką "chóralnością", wielogłosowością. 

Ja swoje muzykowanie i śpiewanie rozpoczynałem w kościele. Pochodzę z rodziny dosyć mocno wierzącej, więc cały czas funkcjonowaliśmy blisko kościoła. Zaczynałem w grupie obok kościoła, jeszcze taki nieopierzony, tam właśnie było moje pierwsze zetknięcie z muzyką. Potem zacząłem kierować tą grupą i byłem odpowiedzialny za to. Później była szkoła muzyczna, zespół i to się jakoś tak potoczyło.

 

Podobno to właśnie Ty Ani zaproponowałeś założenie chóru?

W 2004 roku widziałem Anię na warsztatach. Oboje wykonywaliśmy piosenki na koncercie finałowym i tam się jakoś tak skojarzyliśmy. Mieliśmy wspólną koleżankę Zosię i to właśnie z nią próbowałem skleić swój pierwszy zespół.  Po roku zaprosiłem w końcu Anię do zespołu, połączyliśmy swoje siły. Wtedy właśnie nasze spotkanie spowodowało powstanie chóru Sound’n’Grace. 

 

Ponoć uczyłeś się na Wyspach, w Londynie?

Ten koncert to jest taki mój pierwszy powrót do Londynu po długiej przerwie. W momencie kiedy Sound’n’Grace aktywnie działało i koncertowało rzuciłem szkołę muzyczną, operową. Przerwałem tę edukację i wyjechałem do Londynu na rok, żeby się przekwalifikować z tego śpiewu operowego na rozrywkowy. Chodziłem do kilku szkół w Londynie i to właśnie od tego czasu byłem tylko raz w tym mieście. To będzie mój powrót na stare śmieci, więc bardzo się cieszę z tego koncertu który ma być. Będzie okazja żeby się spotkać z wieloma wspaniałymi osobami, z którymi nadal mam kontakt.

 

Jak się Tobie mieszkało w Londynie?

Ja bardzo lubię Londyn, ale wiem, że to nie jest moje miejsce na ziemi. Dla mnie to jest za szybkie miasto. Ja starałem się korzystać w dwustu procentach, będąc wtedy na miejscu. Mieszkałem tam jakieś 7 lat temu. Trochę się gubiłem w Londynie, to było za szybko, za mocno. To miasto wymaga takiego rytmu, do którego trzeba się albo przyzwyczaić albo go zaakceptować. Ja na co dzień, mimo jakiejś tam swojej ekspresji wolę spokój i ciszę. Nie do końca tam się odnajdowałem.

Pracowałem wtedy również w Pizza Express, harowałem tam, co było dość trudne dla mnie bo chciałem jak najwięcej korzystać z możliwości edukacyjnych, ale też musiałem na nie zarabiać. Wtedy to był czas, kiedy odkrywałem samego siebie. Kocham Londyn. Mam swoje ulubione miejsca, do których będę chciał wrócić. Jednak nie mógłbym na stałę mieszkać w Londynie.

 

Nadal szukasz swojego miejsca na Ziemi…

Tu mi jest dobrze, tu gdzie jestem, czyli w Warszawie, z moją rodziną, ze znajomymi. Jeszcze dużo jest przede mną w życiu, znajdę jeszcze to miejsce wyjątkowe dla mnie, jeszcze go szukam. Mnie ciągnie do ciepłych klimatów. Uwielbiam uciekać w kierunku Afryki, gdzie jest cały czas ciepło. 

 

Patrząc na ciebie – masz się czym pochwalić…

Siłownia jest jedną z moich  pasji i jest czymś co wprowadza równowagę w moim życiu. To jest jedyne moje uzależnienie  w życiu. Wolę takie, niż te inne, które znam. Jest to jakaś rzecz, która trzyma moje ciało i moją głowę w ryzach. A praca w show-biznesie potrafi być czasami trudna dla emocji, dla psychiki. Poza tym konfrontacja z osobami, które oceniają tę pracę, bo to w końcu jest wpisane w nasza pracę. Czasami trzeba sobie znaleźć takie życiowe kotwice. Jedną z nich jest dla mnie trening i siłownia, druga to są podróże.

 

Lubisz sporty różnego rodzaju, siłownie, ale także taniec…

(Śmiech) Ja bardzo lubię się ruszać do muzyki. 

 

Ponoć nie cierpisz tańców towarzyskich

(Śmiech) Mówisz pewnie o „Tańcu z gwiazdami”. Ja nigdy nie ukrywałem, nawet będąc w tym programie, że taniec towarzyski to nie jest jedyna forma ekspresji ruchu. Waleria, która była moją trenerką, miała twardy orzech do zgryzienia, żeby mnie nauczyć tego tańca. Mi się wydaje, że radziłem sobie dzielnie. Żartobliwie mówiąc to czuję się niedoceniony w tym programie (śmiech).

 

Miałeś ważny cel, występując w tym programie…

Miałem cel, który mam do tej pory. To jest jeden z elementów wielu rzeczy które robię. To jest pomoc Kajsonowi, w tym żeby wyzdrowiała. Mam już teraz prawie 5-letnią siostrzenicę, która walczy z nowotworem. Wtedy to był moment, kiedy zbieraliśmy fundusze na jej leczenie w klinice w Niemczech, które całe szczęście udało się. A sam program był super i było ekstra i faktycznie w pewnej mierze bardzo nam pomógł. Jakby nie było, jest to program który promuje. Mogłem wypromować swój zespół, a także pomógł przy zbieraniu pieniędzy na Kaję.

 

Ten najważniejszy cel został osiągnięty, Kaja zdrowieje…

Kaja jest teraz chyba w najlepszej formie, w jakiej była od początku choroby. Co prawda to nie jest jeszcze ten czas gdzie możemy odetchnąć i powiedzieć, że już wszystko jest ok, bo jak sama nazwa tej choroby wskazuje jest to nowotwór, czyli, że się odnawia. Na dzień dzisiejszy rokowania są bardzo dobre. Cieszymy się i staramy się w miarę normalnie funkcjonować. Sam fakt tego, że mogłem sobie pozwolić na wakacje i wyjazdy, to jest dowód właśnie na to, że w pewnej sferze mojego rodzinnego życia się trochę uspokoiło.

Kaja jest tak fajnym dzieckiem, jest tak mądra, że ja w ogóle nie czuję się w jej obecności jakbym przebywał z dzieckiem. Ona jest tak inteligentna, przez sytuację z którą musiała się skonfrontować w życiu i w ogóle jest bezproblemowym dzieckiem. Jest po prostu super siostrzenicą.

 

Na Białorusi prowadziłeś warsztaty, nauczałeś śpiewu. Jak wspominasz tamten okres?

To był taki czas, już  dość odległy. Przez 9 lat z rzędu jeździłem tam na warsztaty. Na początku bardziej jako obserwator, później  bardziej się zaangażowałem i prowadziłem zajęcia z tymi osobami. To był dla mnie najmocniejszy czas muzycznie, poznałem tam wiele wspaniałych osób - dobrych ludzi z fajnym podejściem do życia, do muzyki. Białoruś - to były takie momenty, kiedy ja nabierałem mnóstwo siły na to co się wydarza chyba dzisiaj. Tam było tyle dobrej energii i takiego pozytywnego przekazu i to mnie umocniło w tym przekonaniu, że chcę się zajmować muzyką i robić to co robię dzisiaj. To było organizowane między innymi przez Jana Pośpieszalskiego i różne fundacje w Polsce, a także przez kościół katolicki który działał na Białorusi. To był taka osobna część mojego życia poza Sound’n’Grace, taka odskocznia od tego zawodowego życia tutaj w Warszawie.

 

Koncert w Londynie, 18go listopada wystąpicie tutaj na scenie podczas Morliny PRL Live Music.  Wystąpicie również z Mrozem… Jak Wam się współpracuje razem?

To jest kluczowy i dosyć przełomowy w historii Sound’n’Grace. Gdyby nie współpraca z Mrozem to prawdopodobnie nie doszłoby do współpracy z naszą wytwórnią czyli z Gorgo. To było tak, że my przez współpracę z Mrozem się poznaliśmy. Sama praca z Mrozem, była totalną przyjemnością. Jest to artysta, który dokładnie wie czego chce, ma określony styl. Jest bezkompromisowy w tym, za co go bardzo cenię. Jest bardzo autentyczny. On szuka inspiracji cały czas, jest w tym konsekwentni. Oprócz tego jest super człowiekiem, jeżeli chodzi o pracę bezpośrednio, bo jest osobą totalnie motywującą. Praca nad utworem „Nic do stracenia” i cała promocja tej piosenki to było bardzo fajne. Mrozu nie ingerował za bardzo w strukturę zespołu. On nas tak wprowadzał na te duże sceny, bo my graliśmy z nim, mnóstwo festiwali, występów, sylwestry telewizyjne. On nam pokazał jak należy walczyć poniekąd o pewien standard występu, o jakość występu .

To przynajmniej dla mnie jest jedna fajniejszych lekcji, którą ja z tej współpracy wyciągnąłem. Mrozu jest artystom, który dba o każdy szczegół. Policzywszy od muzyki, do tego jak scena ma wyglądać, jaki ma być entourage całego występu. Może on nie sprawia takiego wrażenia, ale on dba o każdy szczegół.

Myślę, że w Londynie również będzie to zauważalne. Osoby, które przyjdą na koncert, na pewno będą mogły dostrzec, że jego występ jest dopięty na ostatni guzik i że jest to najwyższej jakości występ muzyczny. Cieszę się, że mogę się tego osobiście od niego uczyć.


Nie mogę się doczekać, by zobaczyć całą Waszą grupę na scenie!

Będzie to mega wydarzenie, a nie ukrywam że dla nas to jest bardzo wyjątkowa sytuacja i bardzo czekamy na ten koncert i się cieszymy. Będzie to pierwszy koncert za granicą z Sound'n'Grace, od momentu wydania płyty "Atom". I cieszymy się, że będzie to właśnie Londyn.

 

To będzie zaraz po debiucie Waszej kolejnej płyty, dokładnie jeden dzień. 17-go listopada wychodzi Wasza nowa płyta.

Myślę, że w Londynie przygotujemy mała  niespodziankę i coś na pewno z nowej płyty pojawi się na tym koncercie.

 

Kamilu o czym marzysz?

O tym, żeby być zdrowym, żeby moi bliscy byli zdrowi i żeby nie być samotnym. Marzę by, w życiu nie czuć się samotnym. Nawet będąc samemu żeby mieć obok siebie zawsze ludzi, albo samemu dla siebie być ostoją bezpieczeństwa. Świat jest tak zwariowany, że jest w nim dużo strachu, więc marzę o takim spokoju. 


Rozmawiała Joanna Figlak (Polskie Radio Londyn)


Sound'n'Grace zagrają w Londynie 18 listopada podczas Morliny PRL Live Music.

KUP BILETY:

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama