Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Nie umiemy ze sobą gadać [#COOLTURA]

Film dokumentalny Pawła Łozińskiego „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham”  można już oglądać w angielskich kinach. Film jest zapisem sesji psychoterapeutycznych między matką i córką. Rozmowa o filmie, psychoterapii, intymności i Polsce.

 

Czy Polska potrzebuje psychoterapii?

O bardzo! Jesteśmy jak pokłócona rodzina. Przydałby się taki ktoś jak profesor de Barbaro, który byłby naczelnym psychoterapeutą kraju i pomógłby nam się dogadać. Te konflikty generowane przez polityków rządzącej partii, schodzą do samego dołu, do naszych domów. W każdej rodzinie, w mojej też. Nawet nie próbujemy już o tym rozmawiać, bo wiadomo, że będzie awantura.

Po Twoich osobistych i zawodowych doświadczeniach - wydaje Ci się, że jest możliwe uleczenie tak głębokich konfliktów?

Myślę, że każdy powinien skupić się na tym co jego dotyczy i boli. Mnie smuci to, że nie słuchamy ludzi mądrych. Głos autorytetów jest bardzo cichutki dzisiaj, zawrzeszczany, zakrzyczany, zatupany przez ludzi, którzy dużo mówią, a nie mają nic do powiedzenia.

Mój film jest właśnie takim poszukiwaniem drogi do  lepszego zrozumienia siebie i naszych bliskich. Bo miłość to jest bardzo trudna rzecz. To też jest tabu w Polsce. Nagle się okazało, że można kogoś kochać i nie lubić jednocześnie. Albo kochać i nienawidzić. Jeśli ktoś ma odwagę się do tego przyznać. Przejście przez proces psychoterapii taką odwagę w nas buduje.

A co jest najtrudniejsze w samym procesie?

Ja akurat trafiłem na psychoterapię w momencie, kiedy czułem, że już nie daję rady.  Udało mi się samemu przed sobą przyznać i zdecydowałem się wziąć w niej.

W Polsce mówi się, że ktoś „poddał się psychoterapii". To zakłada jakąś bierność. A to jest praca. I proces, przez który się przechodzi razem z tym, kto podtrzyma jak jest ciężko - czyli naszym psychoterapeutą.

Jak to  możliwe, że film o tak ciężkiej tematyce, tak dobrze się ogląda?

Znajoma aktorka, Magdalena Cielecka powiedziała, że to jest film nie do zagrania. Bo to wszystko było naprawdę.

Nie wyobrażam sobie, żeby stanąć na Twoim miejscu, za kamerą w tak intymnej sytuacji. A z drugiej strony kusi ta możliwość podglądania.

To nie było podglądanie, to było współuczestniczenie. W gabinecie była nas siódemka, razem z naszymi bohaterami. Razem z nimi przechodziliśmy ten proces. Nie miałem poczucia, że przyglądam się czemuś, na co nie miałem prawa patrzeć. Przeciwnie - czułem, że uczestniczę w czymś niezwykłym, w misterium prowadzonym przez profesora de Barbaro w czujny, delikatny i bardzo mądry sposób.

Czy nauczył się pan czegoś słuchając profesora?

Zrozumiałem, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, niezależnie od wieku, płci wykształcenia, pochodzenia, rasy i koloru skóry. Jesteśmy czyimiś dziećmi, braćmi, siostrami - to są wszystko role, które każdy z nas zna. I myślę, że na tym polega tajemnica identyfikacji. Że potrafimy wejść, choćby w ten film, w historię dwóch nieznajomych kobiet.

A jeżeli chodzi o warsztat dokumentalisty? Można nauczyć się czegoś od psychoterapeuty?

Jest jedna podstawowa różnica między reżyserem, a psychoterapeutą - reżyser otwiera i zostawia człowieka, a terapeuta go jeszcze potrafi domknąć.

Po raz pierwszy w czasie robienia filmu miałem poczucie, że to nie ja otwieram, więc bohater jest naprawdę bezpieczny. Mam człowieka, który wszystkie pytania, które ja zadałbym nieudolnie, zadaje w sposób niezwykle precyzyjny. Nie po to, żeby swoją ciekawość zaspokoić, tylko po to żeby pomóc. W filmie widać, jak bohaterki zaczynają mu szybko ufać.

W filmie chodziło o to, żeby zarejestrować ten magiczny proces przemiany. Żeby zobaczyć psychoterapię w działaniu. Żeby zobaczyć, jak ludzie pod wpływem tych spotkań, tych słów zmieniają się. To było dla mnie niebywałe.

Oprócz tej terapii pokazanej w filmie, nakręciliśmy 25 innych sesji terapeutycznych, ale tylko te dwie panie pokazały nam jak się zmieniają.

Po byciu świadkiem tych 25 sesji potrafi Pan powiedzieć co najbardziej boli Polaków?

Samotność. Brak umiejętności rozmowy. W Polsce komunikujemy się bardzo naokoło. Albo brutalnie, bez ogródek, walimy między oczy. Jesteśmy bardzo skomplikowanym i skrzywdzonym społeczeństwem. Nie umiemy ze sobą gadać.

Jak patrzę na ludzi w Anglii, to widzę, że oni są dla siebie łagodni i mili. Moje spotkanie z widzami tutaj było inne. Nikt mnie nie atakował, nikt nie chciał mi przywalić, nikt się na mnie nie obraził. Nikt nie wiedział lepiej. Oni byli otwarci. Przyszli obejrzeć film. Widziałem, że go przeżyli i chcieli się tym podzielić. Nie po to, żeby mi coś udowodnić, żeby mnie czegoś nauczyć, żeby mnie skrytykować. W Polsce rzadko to się zdarza.

W Polsce moje musi być na wierzchu. Skąd to się bierze?

U nas konsensus jako sposób załatwiania sporu jest nic nie warty. W Skandynawii na przykład najważniejsze jest, żeby ludzie mogli się ze sobą dogadać. Każdy musi trochę ustąpić. Dla nas wygrana jest wtedy, jeżeli ktoś przegra.

Najlepiej po bitwie...

Najlepiej żeby ktoś zginął. Jest jakiś brak wrażliwości na drugiego człowieka. Brak empatii, brak wsłuchania się w drugiego człowieka.

To skąd w twoich filmach ta intymność?

To jest coś, czego ja szukam. Żeby zrzucić tę powłokę, którą jesteśmy pokryci i zejść troszkę głębiej. Zobaczyć trochę człowieka w człowieku. Ten film zdecydowanie zrobiłem z fascynacji psychoterapią, jako metodą, która naprawdę potrafi uzdrowić człowieka. Słowo i empatia to jedyne narzędzia profesora de Barbaro. On pomaga uczuciom uwolnić się z wnętrza. Bo tak w psychoterapii chyba jest, jeśli coś zostanie nazwane to nas opuszcza. Jesteśmy lżejsi o ciężar tych wypowiedzianych słów.

Profesor podkreślał to w filmie.

Tak, i to nazywanie jest też bardzo precyzyjne. To jest bardzo filmowe. A jeszcze dostajemy prawo do tego, żeby wycofać to słowo. To tak jak byśmy mogli nakrzyczeć na kogoś, a potem nawet nie przepraszać, ale po prostu wycofać parę słów. Takie cuda to tylko na psychoterapii.

Albo w filmie. No właśnie, gdzie jest granica między filmem dokumentalnym, a fikcją?

Film dokumentalny jest wytworem wyobraźni autora, jego punktem widzenia. Coś takiego jak prawda nie istnieje. A nawet gdyby istniała, to jej pokazanie byłoby strasznie nudne. Bo co oznacza prawda? Jest tylko prawda przefiltrowana. O tym też jest film. Mama ma swoją prawdę, a córka swoją. Obie mają do niej prawo. W końcu pojawia się szacunek do tego, że córka ma prawo widzieć rzeczy inaczej niż matka, a matka inaczej niż córka. Buduje to rodzaj więzi.

Jak namówiłeś ludzi do wystąpienia w tym filmie?

Nie trzeba było. Daliśmy ogłoszenie, napisaliśmy na czym ma polegać jego metoda. Byłem zaskoczony, ile ludzi się zgłosiło. Poczułem wtedy wielki głód rozmowy, spotkania, intymności. Tego, żeby zrzucić z siebie wreszcie ten ciężar.

To samo poczułem kiedy film był już pokazywany. Bardzo dużo ludzi przyszło. A to niby jest niepozorna historia - w jednym pomieszczeniu siedzą trzy osoby i gadają przez 80 minut. To nie brzmi zachęcająco. Ale ta podróż, którą odbywamy z bohaterami, daje szanse przyjrzenia się innym światom, a zarazem przejrzenia się w nich, jak w lustrze.

Pamiętam jak moje emocje szalały kiedy nagrywaliśmy te sesje. Raz byłem tą córką, raz byłem matką.  Raz myślałem, że matka jest okrutna, raz myślałem, że córka jest uparta. I te dialogi były takie, jakbym je już gdzieś słyszał. Opisywane historie, były takie jakbym już kiedyś przy nich był. Albo je przeżył nawet.  

Wydaje Ci się, że udało ci się tym filmem odczarować psychoterapię?

Myślę, że tak. Ludzie się na nią otwierają. Na razie dotyczy to dużych miast, ludzi którzy mają trochę większą świadomość, trochę więcej pieniędzy. Ale odzew na nasze ogłoszenie znaczy, że ludzie tego potrzebują.


Z Pawłem Łozińskim rozmawiała Joanna Karwecka


#COOLTURA: Szybciej decydujemy się na zwierzę niż na samochód

BREXIT: Brtyjski biznes chce umowy "hybrydowej"

Uber wprowadza nowe funkcje bezpieczeństwa


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama