Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

#Polka100: Mam szczęście, że mam pasję

Z okazji setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych, zarówno w Polsce jak i w Wielkiej Brytanii, ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie, pragnąc uhonorować wyjątkowe Polki, które na co dzień inspirują polską społeczność na Wyspach Brytyjskich, ogłosiła plebiscyt #Polka100. Na łamach „Cooltury” oraz na portalu cooltura24.co.uk przedstawiamy sylwetki i rozmowy z Polkami, które swoją postawą inspirują społeczność, a także wpływają na pozytywny wizerunek Polski w Wielkiej Brytanii.

Na wstępie proszę przyjąć moje gratulacje! Jakie to uczucie?

Jest mi niezmiernie miło, że ktoś mnie nominował. Jestem oddana pracy społecznej w dziedzinie tańca przy zespole ludowym. Całe życie uporządkowałam w tym kierunku. Wydaje się, że przesadzam, ale mogę z serca powiedzieć, że oddaję się zupełnie w kierunku rozpowszechniania kultury polskiej przez taniec i śpiew – to, co młodzież kocha. Nigdy się tego nie robi za uznanie. Ale jakiekolwiek uznanie jest jednak miłe i ważne.

W Karolince jest pani dzięki swojej mamie, która wcześniej prowadziła zespół, niemal od zawsze. Chyba nie skłamię, stwierdzając, że zna pani Karolinkę jak nikt inny?

Tak. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że nazwisko Kutereba i nazwa Karolinka, łączą się jak krew w żyłach do bijącego serca. Moja mama, ś.p. Maura Kutereba założyła zespół w roku 1978 razem z Jurkiem Pockertem przy parafiii na Forest Hill w Londynie.

Jak wyglądała pani droga w Karolince, począwszy od początków tanecznych w wieku 11 lat, a skończywszy na obecnej funkcji dyrektora artystycznego?

Moi rodzice dołączyli się do parafii polskiej przy Forest Hill jak się osiedlili w Londynie w 1959 roku. Ja się urodziłam w roku 1966. Jak miałam 4/5 lat to już tańczyłam pokazowo z braćmi Markiem i Romkiem oraz koleżanką Renią, na różnych imprezach i przyjęciach parafialnych. Jak miałam 11 lat to namawiałam mamę, aby mnie przyjęła do nowego stworzonego zespołu, bez nazwy jeszcze. Wreszcie mnie wzięła ze sobą, chociaż byłam mała i młoda – nie była pewna, czy ktoś będzie chciał ze mną tańczyć, bo to był młodzieżowy zespół. Jednak coś wykombinowała i zaczęłam tańczyć z chłopcami, którzy po prostu mieli trochę cierpliwości i dojrzałości.

Śpiewałam solówki – „Po Borem”, „Ej przelecial ptaszek” i inne z repertuaru Śląska lub Mazowsza. Tańczyłam, tańczyłam.

Jak miałam 17 lat to pojechałam na kurs instruktorski do Lublina przy UMCS. Moja mama już kończyła dyplom, więc zachęcała grupę z Karolinki, aby zaczęła się szkolić. Każdego roku w lipcu więc jechaliśmy do Lublina. Mogę powiedzieć z pewnością, że były to jedne z najlepszych lat, które przeżyłam w życiu, w otoczeniu ludzi z umiłowaniem do tańca, śpiewu, polskiego folkloru i polskości. Przez następne około 10 lat jeździłam albo na kursy tańca albo na festiwale tańca do Rzeszowa, gdzie co 3 lata, zespoły polonijne z całego świata przedstawiają swoje dzieła.

W tym czasie w Wielkiej Brytanii poszłam w kierunku tańca na studia – BA (Hons) Dance, wtedy PGCE (secondary) Dance i wreszcie MA Dance education and training. Zostałam nauczycielem tańca i pracowałam w szkołach w Londynie. Wyjechałam też do Polski do Zakopanego i tam pracowałam przez rok jako nauczyciel języka angielskiego, ale także w szkole tańca.

Najdłuższe lata swojej kariery przepracowałam w szkołach teatralnych w Londynie – Webber Douglas, Central School of Speech and Drama, Guildhall, Guilford School of Acting, Mountview i innych, gdzie prowadziłam zajęcia tańca towarzyskiego dla aktorów (undergraduate i postgraduate). Był to „social dance”/ ”historical dance” – bo przez te lata nauczyłam się wiele i dzieliłam się wiedzą różnych form tańca – lindy hop, chca cha, tango, a także jazz dance. Ale najczęściej coś z „europejskich tańców” wsuwałam studentom pod nos – walczyk, polka, polonez. Te lata też mile wspominam.

Wcześniejszym marzeniem moim było dołączyć się do zespołu „Śląsk”. Już jak miałam 18 lat to miałam to na myśli, jednak Polska wtedy była pod rządem komunistycznym i trudno było się dostać. Jak rząd się zmienił, to, chociaż przyjęli mnie do zespołu, życie inaczej się ułożyło dla mnie. Nie tańczyłam w zespole i zostałam w Wielkiej Brytanii. Długa historia...

W zespole Karolinka prowadziłam zajęcia dla początkujących jak miałam 20 lat. Zaczęłam tworzyć układy (najukochańsze to tańce ludowe – mazur, kujawiak z oberkiem). Pracowałam przy zespole zupełnie oddana tańcu i pracy choreograficznej. Przejęłam zespół po mamie po 20-leciu zespołu i mój pierwszy jubileuszowy koncert do zorganizowania był w 25-lecie. Wtedy już urodziłam pierwsze dziecko i byłam mężatką. Mój mąż, Patrick Tucker (Anglik!) tańczył w zespole przez jakiś czas też. Rozumie moje oddanie do zespołu. Wszystkie moje dzieci tańczą, a mam ich troje.

Czym zajmuje się dyrektor artystyczna w Karolince?

Prowadzę zajęcia i koordynuję zajęcia dla wszystkich grup. Mamy 5 grup – maluchy, średnia I, średnia II, Improvers’ group i zespół dorosły reprezentacyjny. Nie mogę być nauczycielem każdej z grup, chociaż kiedyś dużo więcej prowadziłam. Teraz mamy załogę instruktorów, którzy prowadzą zajęcia. Są to młodzi ludzie po kursie albo w Lublinie albo teraz w Rzeszowie, bo w Rzeszowie też jest kurs dla instruktorów. Wszyscy tańczą w zespole dorosłym, wszyscy mają umiłowanie do polskiego folkloru, tańca, śpiewu, kultury, tradycji. Niesamowici ludzie, bez których pomocy Karolinka by się nie rozwijała.

Ja organizuję, dzwonię do ludzi, piszę maile, networkuję (!), organizuję wyjazdy na festiwale tu na obczyźnie i za granicą. Często wyjeżdżamy do Polski na festiwale. Tam najlepiej się bawimy i czujemy się akceptowani i ważni jakoś, bo wspieramy polskie tradycje.

Mam też grupę ludzi, którzy zajmują się stroną FB, organizacją imprez, występów itp. Jest to ogrom pracy – i powiem jeszcze, że to robimy bezpłatnie, w roli wolontariusza. Członkowie płacą składki, ale te pieniążki ledwie pokrywają koszty strojów i nagrania muzyczne. Staramy się autentycznie przedstawiać. To znaczy, że stroje reprodukowane i nagrania muzyczne muszą być na poziomie i stworzone przez znawców.

Jest to bardzo ważne dla mnie. Staram się podchodzić to tej pracy profesjonalnie. A czy nauczyciel tańca i choreograf z wykształcenia by zrobił inaczej? Mam szczęście, że uwielbiam tę pracę i gdybym mogła, to bym robiła to zawodowo. Kiedyś nawet myślałam o stworzeniu zawodowego zespołu ludowego/folkowego tu w Wielkiej Brytanii (coś w porównaniu do Riverdance) – ale finanse są potrzebne i poparcie zewnętrznych firm/organizacji. Mamy kupę utalentowanych tancerzy w Wielkiej Brytanii, którzy tańczą lata od małego. Nietrudno by było coś takiego stworzyć i publiczności pokazać NASZ folklor. A ile czasu poświęcam? Ile energii? Wszystko, co we mnie się znajduje i każda minuta, której nie przesypiam lub nie przepracuję w szkole. Duuuużo czasu. Mam fisia, jak się mówi….!!! (śmiech)

Czym jest dla pani taniec sam w sobie?

Człowiek, który jest zainteresowany formą sztuki i formą ekspresji/wyrażenia się, często wybiera jedną drogę i się oddaje tej drodze. Taniec dla mnie to znaczy wolność/uwolnienie swoich myśli i emocji. Kiedy tworzę układy taneczne, mocne wrażenie ma na mnie muzyka – „it speaks to me” – i właśnie z tego wyłoni się choreografia, a zwłaszcza interesują mnie tańce narodowe tzn. mazur, kujawiak z oberkiem, polonez – mniej już krakowiak, ale chodzi o to, że te tańce coś w sobie mają, że czuję się pod wrażeniem i pełna emocji. Nie mogę tego wytłumaczyć, ale wiem, że mogę oglądać ten sam taniec wiele razy do tej samej muzyki i wciąż czuję nacisk na emocje.

Lubię jeszcze tańczyć, chociaż już mniej to robię, bo zajmuję się częściej tworzeniem tańców. Bardzo lubię z kimś tańczyć zwariowanie, na zabawie. Taniec łączy ludzi, jak się tańczy społecznie. Taniec cieszy. Jest to wysiłek fizyczny, który cieszy. Jest to terapia – można uciec od zwykłego życia i monotonnej pracy. Można się zakochać. Jest to oddech i sposób oddalenia się na chwilę czasu. Osobiście, taniec mnie przenosi w inny świat, jakiś nieznany.

Urodziła się pani w Wielkiej Brytanii, jednak przez całe swoje życie krzewi polskość, polskie tradycje i zwyczaje. Dlaczego?

Czuję bardzo silną więź ze wszystkim, co oznacza Polskę – język, tradycję, folklor. Moi rodzice mówili po polsku w domu. Jak miałam 15 lat to się buntowałam strasznie, aż mama zdecydowała mnie wysłać do Polski. Sama pojechałam do znajomych i tam zaczęłam dopiero mówić po polsku niezależnie od rodziców.

Jestem wnuczką żołnierza, który się znalazł pod Monte Cassino podczas II wojny światowej. Jestem córką sieroty, który przeżył tamte lata i stracił prawie że całą swoją rodzinę. Czuję trochę, że jestem odrodzona z tamtych czasów i strasznie to ciągnie za serce. Może to trochę romantyczne spojrzenie, może dziecinne lub kobiece. Wiem, że długo nie mogę się zastanawiać nad tamtymi latami, bo przepełniają moje serce.

Lubię bardzo z Polakami rozmawiać i poprawiać swoją polszczyznę. Gdybym mogła, to bym chciała w Polsce, w Krakowie mieszkać i prowadzić zespół taneczny. Chciałabym spędzić więcej czasu w Polsce. Tak planuję swoje późniejsze lata.

Szeroko pojęta współpraca z polską społecznością kiedyś i teraz to zapewne dwa różne światy. Jak pani mogłaby to ocenić?

Jak tańczyłam w zespole Karolinka na początku to często występowaliśmy w POSK-u na przykład i na Balham w Klubie Orzeł Biały. Wtedy jeszcze żyli pierwsi imigranci powojenni, którzy z przyjemnością przyjeżdżali oglądać następne pokolenie roztańczonych i rozśpiewanych. Nie raz ktoś na widowni się rozpłakał. Powoli powymierali ci ludzie. Przez lata coraz mniej się występowało. Kiedyś to chęć, motywacja i pieniądze się szybko znalazły, aby stroje uszyć, gdzieś pojechać, gdzieś wystąpić. Społeczna zabawa stała na pierwszym miejscu. Ile zabaw przebyłam to nie mieści się w głowie.

Teraz to członkowie zespołu są bardzo zajęci, nawet szkoła wymęcza nasze dzieci. Szkoła i praca stoją na pierwszym miejscu. Dzisiaj wciąż trzeba zachęcać, aby członkostwo nie opadło za bardzo. Ja po prostu staram się też nadążać, aby tancerze się nie znudzili. Wciąż wymyślam nowe projekty, nowe tańce, występy – chociaż jest ich mniej niż kiedyś. Najlepiej tancerzom się podobają wyjazdy – do Polski najbardziej. Festiwal w Rzeszowie i Tydzień Kultury Beskidzkiej sprawiają nam przyjemność. Lubimy się pokazać. Wiemy, że mamy wysoki poziom techniczny i artystyczny, a więc porównamy się z najlepszymi zespołami w Polsce (tak sobie mówimy i staramy się).

Z kim współpracuje pani obecnie w Karolince?

Bez tancerzy nie byłoby zespołu. Bez wsparcia rodziców nie byłoby zespołu, Bez liderów nie byłoby zespołu. To się wszystko wiąże. Nabiera pędu. Rośnie. I trzeba wtedy utrzymać – dużo energii potrzeba.

Tancerze tańczą. Grupa organizacyjna pomaga logistycznie przy różnych imprezach. Parafia wspiera jak może, mamy dostęp do sali co tydzień i czasami w weekendy. Polska szkoła wspiera, bo rodzice przyprowadzają swoje dzieci regularnie.

Pewien pan Piotr Piskosz przygrywa dla maluchów. Średnie grupy tańczą do nagranej muzyki. W Polsce mieszka nasz muzyk pan Krzysztof Kramek, który pracuje przy zespole Jawor w Lublinie. On opracowuje układy muzyczne dla Karolinki, nagrywa i przesyła profesjonalne nagrania.

Kiedyś moja mama zajmowała się reprodukcją strojów. Teraz kilka osób (mamy i koleżanki) pod nadzorem Ani Szpek (była tancerka, a teraz prezes Federacji Zespołów Polonijnych w Wielkiej Brytanii) zajmują się strojami.

Mam załogę instruktorów, którzy pracują przy zespole i prowadzą zajęcia – Aneta Ormanczyk, Lidka Letkiewicz, Kasia Saunders, Sabina Kujawa, Daniel Leśniewski, Ania Lepkowska, Nina Potiszil. Właściwie, jak to mówię, to zdaję sobie sprawę, jak wielka jest nasza organizacja.

Jak zatem udaje się pani połączyć tak odpowiedzialną pracę z życiem osobistym?

Bywa, że jest trudno. Mój mąż dobrze rozumie, że nie mogę oddzielić Karolinki od siebie. Rozumie też, że moja pasja w kierunku tańca utrzymuje mnie przy życiu. Moje dzieci teraz należą do dorosłego zespołu, a więc jeździmy razem na próby – to wydaje się normalne. Nigdy nie opuszczamy prób, zawsze musimy być. Muszę się przyznać, że moja normalna dniowa praca musi pasować do mojego hobby. Muszę mieć czas, aby mieć czas na Karolinkę.

Co może pani uznać za swój sukces?

Sukcesem moim jest to, że przez tyle lat mogłam utrzymać istnienie zespołu Karolinka. Mam szczęście, że mam pasję do czegoś; że kocham coś robić tak mocno, że nie poddam się, nawet wtedy, kiedy bywa trudno. Zawsze wiedziałam, że jestem osobą lojalną. Wiem o sobie też, że lubię rozwiązywać problem – jak bywa trudno to biorę się do pracy, próbuję rozwiązać problem raczej, niż się poddawać.

Proszę przyznać się, czy ma pani czas na inne zainteresowania/hobby oprócz Karolinki?

NIE!  Chociaż – 7 lat temu założyłam szkołę piątkową dla polskich dzieci – a więc nie sobotnia szkoła, lecz piątkowa. Szkoła dla dzieci 3 i 4 pokolenia, z rodzin mieszanych, często rodziców urodzonych już tu, na obczyźnie. Te dzieci mają chęć się uczyć po polsku. Jest im trudniej, bo rodzice nie zawsze na co dzień mówią po polsku w domu, a więc my im pomagamy. Rozwijamy poczucie polskiej tożsamości. Ja sobie tak to wnioskuję – jeżeli podstaw teraz się nauczą, to później w swoim życiu (jak będą mieli 20 parę lat) będą mogli pójść na dalsze studia, jeżeli im pasuje. Podstawy będą mieli. Dalsza podróż od nich zależy. Jest to mała szkoła i uczymy polskiego jako języka obcego. W lecie organizuję też wyjazdy do Krakowa na kursy języka polskiego dla tych właśnie dzieci, aby miały kontakt z Polską wciąż, niech ją kochają. W tym roku Uniwersytet Jagielloński prowadzi kurs dla 20 młodzieży.

Jakie są pani ulubione miejsca na świcie, w UK i samym Londynie?

Uwielbiam Londyn. Nigdy bym się indziej nie przeprowadziła – chociaż, może do Krakowa (śmiech). Wielka Brytania to kraj różnych możliwości. Londyn to kosmopolityczne centrum. Na ogół jest to tolerancyjne miasto, gdzie można się otworzyć. Prawda, że są problemy społeczne i polityczne, ale na ogół… Centrum Londynu mi się podoba, bo dużo się wciąż dzieje. Lubię bardzo się spotykać z przyjaciółmi. Peryferie mogą być zieloniste i piękne. Ja właśnie mieszkam w takiej dzielnicy, w Chislehurst. Kocham Kraków. Jeżdżę tam kiedy tylko uda mi się na kilka dni lub na wakacje z rodziną lub na kursy. Podróżowałam po Europie. Byłam w Nowym Yorku. Jak pójdę na emeryturę, to mam zamiar zwiedzić inne kraje.

Jakie są pani dalsze cele? I nie pytam bynajmniej o emeryturę…

Dalsze cele? Wciąż to samo. A jeżeli coś ciekawego stanie mi na drodze to poważnie się zastanowię, czy jakoś mogę wykorzystać to w tanecznej formie. Hahaha!

Proszę jeszcze raz przyjąć gratulacje – ode mnie osobiście, jak i naszych czytelników, za zostanie laureatką plebiscytu „Polka100”! Trzymam kciuki za dalsze sukcesy!

Pozdrawiam wszystkich czytelników „Cooltury”. Dziękuję serdecznie za zainteresowanie. Życzę wszystkim pięknych świąt wielkanocnych oraz smacznego jajka! Zachęcam do najbliższego zespołu tanecznego. Nowi Polacy powinni się dowiedzieć, dlaczego młodzież to tak bardzo lubi.


Z Jolantą Kuterebą, dyrektor artystyczną folkowej grupy tanecznej Karolinka, rozmawiał Dariusz A. Zeller


ZOBACZ TEŻ:

12 ukrytych rzeczy w samolotach o których na pewno nie wiesz

Islandia bojkotuje mundial w Rosji

W Londynie ławki które pochłaniają więcej CO2 niż mały las


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama