Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

#Polka100: Bycie na właściwym miejscu jest niezmiernie ważne

Z okazji setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych, zarówno w Polsce jak i w Wielkiej Brytanii, ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie, pragnąc uhonorować wyjątkowe Polki, które na co dzień inspirują polską społeczność na Wyspach Brytyjskich, ogłosiła plebiscyt #Polka100. Na portalu Cooltura24.co.uk oraz na łamach „Cooltury” przedstawiamy sylwetki i rozmowy z paniami, które swoją postawą inspirują społeczność, a także wpływają na pozytywny wizerunek Polski w Wielkiej Brytanii. Dziś przedstawiamy kolejną z wyróżnionych pań plebiscytu #Polka100 - Monikę Chomkę, pielęgniarką prowadzącą firmę opieki zdrowotnej.

Została pani laureatką plebiscytu ambasady RP w Londynie „Polka100”. Gratulacje!

Niezmiernie cieszy mnie to wyróżnienie, tym bardziej, że czytałam historie pozostałych siedemnastu laureatek i miło mi, że znalazłam się w tak zacnym gronie, a to, co robię zostało zauważone i docenione.

W jaki sposób zostaje się pielęgniarką prowadzącą w UK firmę opieki zdrowotnej?

Droga do tego miejsca, w którym się teraz znajduję nie była ani prosta ani czasami przyjemna. I muszę przyznać, że miewałam momenty zwątpienia, czy się w ogóle do tego nadaję. Co do samego zawodu raczej nie miałam wątpliwości - pielęgniarstwo i opiekę nad innymi jak to się mówi wyssałam z mlekiem matki. Natomiast cała strona zarządzania, podejścia biznesowego, to już zupełnie inna bajka. Przez wiele lat pracowałam w podobnej firmie, gdzie zaczynałam od samego dołu. Opiekowałam się ludźmi niepełnosprawnymi w ich własnych domach. Muszę przyznać, że ze szczerym podziwem patrzyłam na organizację systemu pomocy ludziom niepełnosprawnym w tym kraju. Są to bardzo często osoby ze schorzeniami genetycznymi, sparaliżowane, z kompleksowymi niepełnosprawnościami, które z pomocą opiekunów/pielęgniarek są w stanie funkcjonować we własnych domach z rodzinami, a opiekę i koszty ponosi państwo. Dzięki temu są w stanie żyć, realizować swoje pasje, marzenia, a nie tylko wegetować.

W mojej ówczesnej firmie jako pielęgniarka bardzo szybko zostałam zauważona i z bezpośredniej opieki przeniesiona do roli koordynatora, a później menadżera. Prowadziłam dział dorosłych z kompleksowymi schorzeniami. Miałam pod swoją opieką około dwudziestu pacjentów i dwa razy tyle opiekunów. Z każdym z moich pacjentów byłam niezmiernie zżyta. Każdy z nich był jak członek rodziny. Niestety, firma zaczęła się rozrastać i w rezultacie została sprzedana przez ówczesnego właściciela nowej spółce. Zaczęły się restrykcje, inne podejście do naszych pacjentów – bardziej jako do źródła zarobku i zysku niż pomocy im. Nie zgadzałam się z taką polityką firmy, ale niestety nie miałam na to wpływu. Okupiłam to wieloma nieprzespanymi nocami, stresem i w rezultacie poważnymi problemami zdrowotnymi. Za obopólną zgodą odeszłam z firmy. Stwierdziłam, że chyba nie nadaje się do tego typu działalności. Powstał dylemat co dalej począć ze sobą, rachunki trzeba było płacić, miałam małe dziecko. Wymyśliłam sobie położnictwo. W wieku trzydziestu paru lat wróciłam na studia, aby do fakultetu pielęgniarki dorobić położnictwo. A tymczasem zaczęły się telefony, maile od moich byłych pacjentów: Gdzie ty jesteś? Dlaczego już nie pracujesz? Brakuje nam ciebie! Tłumaczyłam, że musiałam odejść, nie nadaję się, itp. Otrzymywałam odpowiedzi „Jak ty się nie nadajesz ze swoim podejściem, to kto się nadaje?”. Odpowiedziałam, że nie podoba mi się polityka firmy i nie wrócę.

W odpowiedzi usłyszałam – to otwórz swoją i my do ciebie przyjdziemy. Z początku wydawał się to pomysł zupełnie nie z tej ziemi, tym bardziej, że zdawałam sobie sprawę, jakimi restrykcjami objęte są firmy medyczne w tym kraju. Na prowadzenie tego typu działalności potrzebna jest specjalna licencja, którą bardzo trudno uzyskać.

Obiecałam jednak, że przyjrzę się tematowi, głównym motorem napędowym byli ludzie, którzy we mnie wierzyli, wspierali oraz fakt, że jeżeli się uda będziemy mogli pomagać na naszych zasadach i nikt nie będzie stawiał ograniczeń finansowych, bo celem jest zysk, a ludzie, którymi się opiekujemy, tylko środkiem do jego osiągniecia. Zaczął się roczny proces przygotowawczy, pełen niewiadomych, szukania rozwiązań, gromadzenia informacji. Bardzo wspierał mnie wtedy mój ówczesny chłopak (teraz już mąż). I pacjenci. Po roku przygotowań byliśmy gotowi złożyć wymagane dokumenty o licencję. Oprócz tego musiałam przejść przez najgorszy w życiu egzamin (matura i egzaminy na studia to nic w porównaniu z tym egzaminem, tym bardziej, że odbywał się w języku angielskim). Sprawdzano czy spełniamy wszystkie warunki, aby otrzymać licencję, a tym samym odpowiedzialność za ludzkie zdrowie i życie. Po dwóch długich dniach oczekiwania od mojego egzaminu otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź i tak narodził się Amber. (śmiech)

Na czym polega pani praca ?

Jak już wspomniałam wcześniej, jest to opieka nad ludźmi niepełnosprawnymi w ich własnych domach. Jest to fantastyczna sprawa, że państwo uczestniczy w ponoszeniu kosztów takiej opieki, a także potrzebnego sprzętu medycznego. Dzięki temu ludzie ci mają większe możliwości realizacji, funkcjonowania w społeczeństwie, bycia z rodzinami, a nie są pozamykani w specjalistycznych instytucjach czy szpitalach. My zapewniamy im tę opiekę. Zatrudniamy pielęgniarki, opiekunów zdrowotnych, szkolimy do indywidualnych potrzeb danej osoby, a potem nadzorujemy tę opiekę.

Do każdego trzeba podejść indywidualnie, dobrze wiedzieć, jakie są jego potrzeby medyczne, a mamy pod swoją opieką ludzi z bardzo kompleksowymi schorzeniami. Na przykład jest z nami pacjent, który porozumiewa się tylko za pomocą mrugania powiek, nie mówi, nie chodzi, nawet nie jest w stanie samodzielnie siedzieć, stale ma do oddychania tlen, karmiony jest przez sondę żołądkową, a mimo to dzięki naszym opiekunom jeździ na wakacje, chodzi do kina, na zakupy itd. Nie jest przykuty do łóżka i skazany na wegetację. Inny pacjent z wrodzoną łamliwością kości, tracheostomią, będący na wózku inwalidzkim jeździ na wakacje za granicę (pomimo że nie może latać samolotami). Szczególnie upodobał sobie Polskę, ponieważ w jego zespole jest paru opiekunów Polaków. Logistyczne zorganizowanie takiej wyprawy graniczyło z cudem, wynajęcie odpowiedniego sprzętu, samochodu, podróż przez Europę, zarezerwowanie hoteli na trasie z warunkami odpowiednimi dla osoby bardzo niepełnosprawnej itd. Ale udało się – na przestrzeni ostatnich kilku lat był w Polsce już trzy razy, w Warszawie, Gdańsku, Łodzi.

Drugim rodzajem działalności jaką prowadzimy jest tak zwana opieka paliatywna. Jest to ta smutniejsza strona, ale niezwykle ważna, szczególnie dla mnie osobiście. Zajmujemy się ludźmi terminalnie chorymi i towarzyszymy im w tej ostatniej drodze życiowej. Dbamy o to by byli w stanie odejść z tego świata w spokoju, z godnością. W zaciszu własnego domu, w otoczeniu rodziny, a nie na obcym łóżku szpitalnym czy nawet karetce pogotowia, jak to się niestety często zdarza. Spełniamy ich ostatnią wolę i wspieramy rodziny. To niezwykły zaszczyt móc w tym procesie uczestniczyć, a wdzięczność w oczach bliskich, tych, którzy pozostają, są najlepszą nagrodą i nadają sens w to, co robimy.

To wielka odpowiedzialność, ale aby zajmować się tym, z pewnością musiała pani zdobyć mnóstwo doświadczenia, także z Polski?

Moja przygoda z pielęgniarstwem zaczęła się już w Polsce, chociaż wybór zawodu nie od razu był taki oczywisty. Po skończeniu LO nie do końca wiedziałam, co dalej chcę robić. Wybór padł na wydział polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, ale zabrakło mi dwóch punktów, nie dostałam się, za rok ponownie złożyłam papiery, nie przespałam nocy i następnego dnia papiery odebrałam. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego tak wtedy postąpiłam, to był impuls, chociaż do ponownych egzaminów przygotowywałam się cały rok. (śmiech). No i cóż, znów znalazłam się w punkcie wyjścia, co dalej? W tym czasie w Otwocku powstawała nowa szkoła medyczna. Coś mi podpowiedziało, że powinnam tam złożyć papiery. Egzaminy zdałam śpiewająco i tak zostałam studentką pierwszego roku pielęgniarstwa. Już po krótkim czasie wiedziałam, że to jest to! Szkołę skończyłam z pierwszą lokatą na roku. Jako dumna absolwentka złożyłam papiery do szpitala. Był okres przedwakacyjny, moja najbliższa przyjaciółka wybierała się na rok do Londynu, szkolić język, więc pomyślałam, że w sumie przyda mi się przerwa, podszkolić język angielski warto, wiec wybrałyśmy się obydwie na podbój świata. I tak ta przygoda trwa do dzisiaj, z zakładanego roku zrobiły się już prawie 24 lata. Całe moje dorosłe i zawodowe życie.

Początkowo, gdy Polska nie była jeszcze w Unii właściwie nie było możliwości pracy w zawodzie, chociaż jako świeżo upieczona absolwentka szkoły medycznej nie wyobrażałam sobie, że mogę robić coś innego. Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje plany, o pracy pielęgniarki nie było mowy, więc miałam różne inne zajęcia i szkoły angielskiego. Londyn mnie zauroczył… Po wejściu Polski do Unii Europejskiej pojawiła się szansa na powrót do zawodu. Wróciłam na uniwersytet, dostosowałam moje polskie kwalifikacje pielęgniarskie do wymogów angielskich i po wielu latach uzyskałam upragniony PIN number (numer rejestracyjny, który musi mieć pielęgniarka, żeby pracować w zawodzie w tym kraju).

Czym jest dla pani praca?

Praca dla Amber Healthcare Services jest dla mnie wszystkim, chociaż ciężko to nazwać pracą, jeżeli poświęca się temu zajęciu praktycznie 24 godziny na dobę. To jest szczególny rodzaj zajęcia, gdzie nie ma wolnego w nocy, soboty czy niedziele. Teoretycznie biuro funkcjonuje od poniedziałku do piątku, ale to tylko teoria, jest to praca z osobami niepełnosprawnymi, którzy wymagają opieki nieustannie. Trzeba być pod telefonem 24/7, żeby wspierać naszych podopiecznych i opiekunów. Nie przeszkadza mi to, nie wyobrażam sobie pracy za biurkiem, papierologia nigdy nie była moją mocną stroną, na ile mogę zostawiam ją innym fantastycznym ludziom, którzy z nami pracują i współtworzą Amber, są w tym lepsi. (śmiech)

Kampania #Polka100 została zorganizowana przez polską ambasadę w Londynie w ramach setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych i odzyskania polskiej niepodległości. Profile kandydatek przygotowali fotoreporterka Jadwiga Brontē i dziennikarz Jakub Krupa. Sylwetki 18 laureatek można znaleźć na stronie ambasady www.londyn.msz.gov.pl.

Czy uważa się pani za osobę, która osiągnęła sukces?

Nie potrafię odpowiedzieć czy osiągnęłam sukces, ale z pewnością jestem dumna z naszej działalności. I cieszy mnie niezmiernie, że udało nam się stworzyć miejsce pracy, gdzie panuje fajna atmosfera, ludzie się dobrze czują, pacjenci są szczęśliwi. Mamy wspaniały zespół ludzi (w tej chwili to już prawie 50 osób), pasjonatów z szalonymi pomysłami, a jednocześnie profesjonalistów, którzy świetnie wykonują to, co robią. I to, że udało mi się ich znaleźć, zaprosić do współpracy niewątpliwie uważam za sukces. Bez nich Amber nie byłby tym, czym jest dzisiaj.

Jakie są pani plany na przyszłość?

Planów jest mnóstwo, oby wystarczyło nam tylko energii na ich realizację. Chciałabym, aby udało nam się dotrzeć do osób, które nie mają właściwej opieki, może Polaków, którzy przybyli tu po II wojnie światowej i już zostali. Nawet teraz opiekujemy się starszym panem, który pochodzi z Kresów Wschodnich, przeszedł cały szlak z Armią Andersa, był postrzelony we Francji. Po wojnie osiadł na stale w Anglii, cudownie jest słuchać jego opowieści, a on się cieszy, ze po latach ma komu te historie opowiadać. I to po polsku!

Chcielibyśmy otworzyć ośrodek dla osób ze schorzeniami kompleksowymi, może zabierać osoby niepełnosprawne na wakacje – organizacja tego dobrze nam wychodzi! Możliwości i pomysłów jest mnóstwo.

A jakie są pani zainteresowania, oczywiście poza pracą zawodową?

W Polsce całe życie byłam harcerką (śmiech), z racji tego, że moja mama była harcerką i komendantką Hufca, na mój pierwszy obóz harcerski wyjechałam w wieku dwóch lat, a potem tak już co roku obozy, zimowiska, aż do wyjazdu do Anglii. Umiejętności zdobyte w harcerstwie przydały się tutaj, szczególnie w pierwszych latach pobytu, to była ciężka szkoła życia. Parę lat temu za namową mojego męża zrobiliśmy patenty żeglarskie, trochę to podobne. Wieczorne ogniska z gitarą w portach, staramy się raz w roku spędzać na żaglach przynajmniej tydzień, szczególnie kochamy Mazury, tam często żeglujemy. Byliśmy w Grecji, parę dni przed wyjazdem złamałam nogę, ale i tak pojechaliśmy. Cały czas stałam za sterem, bo z nogą w gipsie tylko do tego się nadawałam, ale nie odpuściłam.

Uwielbiam czytać książki, mój mąż też, więc ze wszystkich wyjazdów przywozimy kilogramy książek (śmiech). W szkole średniej grałam trochę na gitarze, ale teraz gitara stoi i jakoś nie mogę się zabrać do ćwiczeń. Fajnie byłoby znów pośpiewać i pograć przy ognisku.

Trzymam kciuki za dalsze sukcesy!

Jeszcze raz bardzo dziękuję za to niezmierne wyróżnienie. Pozdrawiam wszystkich czytelników i życzę wszystkim realizacji planów zawodowych, spełnienia marzeń, bo bycie na właściwym miejscu jest niezmiernie ważne. Ja po wielu latach chyba mogę stwierdzić, że się to udało!


Rozmawiał Dariusz A. Zeller - Tygodnik Cooltura


ZOBACZ TEŻ:

Londyńska przygoda Ziemkiewicza i dlaczego daje powody do optymizmu

UK: Teraz receptę dostaniesz w karetce

#COOLTURA: Wszyscy jesteśmy rasistami


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama