Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

KsiążkaNaWakacje: Polowanie na miłość

Na półkach pojawiła się właśnie debiutancka książka Marty Matulewicz „Singielka w Londynie”. Ciepła opowieść o młodej dziewczynie stawiającej pierwsze kroki w stolicy Wielkiej Brytanii.

 

Pani mieszkała w Londynie 10 lat. Jak to miasto wpłynęło na panią?

Gdy przyjechałam do Londynu miałam 23 lata, byłam młoda. W Polsce pracowałam w modnym salonie jubilerskim i wtedy wydawało mi się, że jestem bardzo zaradna. A większość rzeczy miałam podane na tacy, nie na srebrnej, ale i tak wiodłam życie pozbawione większych trosk. Bomba spadła na mnie po przyjeździe do Londynu, bo nagle okazało się, że nie jestem aż tak pewna siebie jak myślałam. Po miesiącu musiałam wziąć się w garść, nabrałam wiary w siebie, wiedziałam, że jeśli osobiście nie zadbam o swoje interesy, nikt tego za mnie nie zrobi. Stolica Wielkiej Brytanii stworzyła mi możliwości, o jakich wcześniej mogłam tylko pomarzyć. Nigdy bym się nie spodziewała, że będę jeść chińszczyznę zrobioną w prawdziwej chińskiej restauracji, że w Harrodsie będę obsługiwać George’a Clooneya! Ogólnie jestem bardzo wdzięczna za te zmiany, które nastąpiły w moim charakterze.

Ile w głównej bohaterce jest autorki książki? 

Myślę, że dużo. Ewa przyjechała do Londynu, do miasta, w którym mieszkałam prawie 10 lat. Wszędzie tam, gdzie byłam ja – była Ewa. Znajomość angielskiego też nas łączy. Jestem tak samo roztrzepana jak Ewa, ale nie mam aż takiego pecha. Do tego jeszcze mogę dodać, że Ewa jest pracowita, jest optymistką, a do tego ma duży dystans do siebie - to tak, jak ja.

A jak wyglądał pani przyjazd do Londynu? Miała pani tyle perypetii, co główna bohaterka?

Mój przyjazd do Londynu był o wiele spokojniejszy niż Ewy, na lotnisku w Goleniowie nie oblałam się kawą… przynajmniej nie za pierwszym razem. Mój ówczesny chłopak już był w Londynie miesiąc, więc gdy do niego przyjechałam, miałam łatwiej. Ja byłam o wiele bardziej spokojniejsza. I dobrze, że naprawdę nie udało mi się niczego podpalić! 

Czego najbardziej się pani bała?

Chyba niczego się nie bałam tak bardzo, jak tego, że nie zrozumiem angielskiego przez ten ich akcent. Mój angielski był bardziej angielskim-amerykańskim, więc zderzenie z tutejszym językiem trochę bolało. Ewa na wstępie zapewnia sama siebie, że będzie bardziej odważna, pewna siebie.

 

 

Faktycznie to klucz do sukcesu?

Pewność siebie wynikająca z doświadczenia życiowego, odwaga w podejmowaniu decyzji, w realizacji własnych marzeń jest kluczem do sukcesu. Mogę jeszcze dodać pracowitość i odrobinę szczęścia. Myślę, że to dzięki tym cechom wielu Polaków jest idealnymi kandydatami do pracy. Za czym w Londynie najbardziej pani tęskni?
Za parkiem Kensington Gardens, za bibliotekami, za chińskim jedzeniem, za księgarnią Waterstones – tą na Piccadilly Circus, za parkiem przy stacji Green Park, za chipsami octowymi, do których się przekonałam po dwóch latach, za angielskimi śniadaniami… Mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać!

Jak powstała „Singielka w Londynie”?

W latach 90. została wydana powieść „Pamiętnik Bridget Jones”, która skradła tysiące serc na całym świecie, w tym moje. Polubiłam Bridget za to, że nie jest idealną dziewczyną, że ma swoje wady, polubiłam ją za wiarę w miłość, odwagę i samokrytycyzm w stosunku do siebie. Od tego czasu przeczytałam chyba wszystkie powieści z serii Bridget Jones. Czytając, co chwilę myślałam, co bym zmieniła, gdybym miała napisać tę scenę… I dopiero 15 lat później postanowiłam, że nadszedł czas na
napisanie własnej wersji. Na początku postanowiłam, że zrobię plan powieści, wymyślę postacie i gdy miałam już gotowy zarys, usiadłam do laptopa i zaczęłam pisać. A że mam dość wybujałą fantazję, to wymyślenie scen poszło mi dość łatwo. W połowie książki zorientowałam się, że idzie mi bardzo fajnie, że mam dużą radość z tego, co piszę i postanowiłam dokończyć.

„Singielka…” to książka bardziej o miłości, czy o przyjaźni?

Pół na pół. Miłość w życiu kobiety stoi na bardzo wysokim miejscu, nie ma się zresztą czemu dziwić. Każda z nas marzy o prawdziwej miłości, o przysłowiowym księciu z bajki. W poszukiwaniach tego jedynego dziewczyna musi mieć u boku choć jedną przyjaciółkę, która będzie jej kibicować, wspierać, dodawać odwagi. W „Singielce w Londynie” rzeczywiście przyjaźń jest ukazana w taki sposób, by pokazać, że stanowi ona bardzo ważny element, scalający życie.

No właśnie – Zosia to przyjaciółka marzeń. Jak udało się stworzyć taką fajną bohaterkę?

Dziękuję. Stworzyłam Zosię na zasadzie przeciwieństw. Ewa jest romantyczną optymistką, z paroma kompleksami. Zosia jest pragmatyczną, piękną, pewną siebie kobietą, która uwielbia Ewę. I to jest cała receptura na fajność Zosi. No a jak jest z tą miłością?

Czy Londyn to faktycznie idealne miejsce dla singli?

To bardzo trudne pytanie. Myślę, że idealnym miejscem może nie jest, ale na pewno jest więcej możliwości do poznania tego jedynego niż w Polsce. W Londynie mieszkają panowie chyba wszystkich możliwych narodowości, więc taka opcja zdecydowanie pomaga w poszukiwaniach! Jest bardzo wiele miejsc, gdzie można spotkać tego wymarzonego, a jeśli jeszcze ma się szczęście, to nic nie stoi na przeszkodzie, by poznać Oliviera. I tego wam drogie czytelniczki życzę z całego serca.

Co się stanie z Ewą? Będzie kolejna część?

Napisałam już drugą część, jest już gotowa i za tydzień będzie przesłana do wydawcy. Jestem teraz w trakcie pisania trzeciej części, chciałabym napisać czwartą i na niej zakończyć perypetie Ewy. W drugiej części będzie więcej łez, niekoniecznie spowodowanych śmiechem. Trochę się obawiam reakcji czytelniczek na te zawirowania, ale mogę obiecać, że będzie bardzo ciekawie.


Rozmawiała Joanna Karwecka


 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama