Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Futbol - ciemne strony piłkarskich stadionów

Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało… Czy Was też przez lata całe drażniła ta idiotyczna przyśpiewka kibiców, serwowana na osłodę frajersko przegranych meczy i straconych szans?

W przeddzień Mundialu dobrze byłoby ją sobie przypomnieć. Bo sport jest tylko sportem, a piłka nożna nie jest tu żadnym wyjątkiem. Mimo tego, że stanowi najbardziej krwawy i konfliktogenny sport w najnowszej historii ludzkości. Za jej sprawą lała się krew i ginęli ludzie. Tak więc rodacy, spokojnie. Niezależnie od tego, co się wydarzy na boisku.

Mecz o awans na Mundial preludium do krwawej wojny

– Kiedy napastnik Hondurasu, Roberto Cardona, strzelił w ostatniej minucie zwycięska bramkę, siedząca w Salwadorze przed telewizorem 18-letnia Amelia Bolanios zerwała się i pobiegła do biurka, gdzie w szufladzie leżał pistolet jej ojca. Popełniła samobójstwo strzelając sobie w serce – tak w swej „Wojnie futbolowej” Ryszard Kapuściński opisuje wydarzenia, które rozegrały się w czerwcu 1969 r. poprzedzając wybuch zbrojnego konfliktu między tymi dwoma krajami Ameryki Południowej. Konfliktu, który kosztował życie kilka tysięcy osób (różne źródła podają liczby od 2,7 do nawet 6 tys. ofiar).

Zanim na granicy Hondurasu i Salwadoru padły pierwsze strzały w dwumeczu, którego stawką był awans do Mistrzostw Świata w Meksyku zmierzyły się piłkarskie drużyny obu tych krajów. Pierwsze spotkanie odbyło się w stolicy Hondurasu – Tegucigalpie. Kibice gospodarzy urządzili ekipie gospodarzy gorące powitanie. Hotel, w którym została zakwaterowana, otoczył podekscytowany tłum.

– Tłum walił kamieniami w szyby, tłukł kijami w blachy i w puste beczki. Raz po raz wybuchały hałaśliwe petardy. Przeraźliwie wyły klaksony ustawionych przed hotelem aut. Kibice gwizdali, wrzeszczeli, wznosili wrogie okrzyki – tak opisywał to Kapuściński.

Taktyka okazała się skuteczna. Wymęczeni piłkarze Salwadoru przegrali 1:0. Tydzień później historia powtórzyła się przed rewanżem, z tym, że role się odwróciły – w otoczonym przez tłum kibiców Salwadoru hotelu bezsenną noc spędzili gracze Hondurasu. Nazajutrz sromotnie przegrali z ekipą gospodarzy 3:0 i tym sposobem to ci drudzy mogli cieszyć się z awansu na Mundial. Jak pisze Kapuściński zawodników Hondurasu (dla ich własnego bezpieczeństwa) przywieziono i odwieziono ze stadionu w wojskowych wozach pancernych. Na podobną eskortę po zakończony meczu nie mieli co liczyć ich fani.

– Bici i kopani, uciekali w stronę granicy. Dwie osoby poniosły śmierć. Kilkadziesiąt trafiło do szpitala. Gościom spalono 150 samochodów – donosił polski dziennikarz.

Wbrew tytułowi, jakim swój reportaż opatrzył Kapuściński wojna, która wybuchła kilka tygodni później nie była spowodowana wynikiem dwumeczu, czy zajściami, jakie mu towarzyszyły (w rzeczywistości u źródeł konfliktu leżała gigantyczna nielegalna migracja z Salwadoru do Hondurasu, próba pozbawienia ziemi osiadłych uchodźców i odesłania ich na powrót do kraju pochodzenia). Atmosfera, w jakiej rozgrywano te pojedynki doskonale pokazuje jednak jakie były wówczas relacje między oboma krajami. Futbol z całą swoją otoczką świetnie nadawał się do uzewnętrznienia panującego napięcia.

Od rozróby na stadionie po czystki etniczne

W podobnych kategoriach należy też rozpatrywać wydarzenia, które miały miejsce 15 maja 1990 roku na stadionie Dynama Zagrzeb. Gospodarze mieli się tego dnia zmierzyć z Crveną Zvezdą Belgrad.

Wiadomo było, że to będzie mecz z podtekstami. I to nie tylko dlatego, że kibice obu drużyn tradycyjnie się nie znosili. Emocje dodatkowo podgrzewała sytuacja polityczna w Jugosławii. Zbudowana po II wojnie światowej federacja właśnie zaczynała rozsypywać się na kawałki. Wybory do parlamentu, które na przełomie kwietnia i maja odbyły się w Chorwacji (wtedy jeszcze federacyjnej republiki, nie samodzielnego państwa) przyniosły zwycięstwo nacjonalistom pod wodzą Franjo Tuđmana. Na ulicach pojawiły się flagi z biało- czerwoną szachownicą. Zapachniało secesją i rozpadem kraju.

Z panującej w Chorwacji atmosfery doskonale zdawali sobie sprawę Delije – fanatyczni ultrasi Crvenej Zvezdy, którym przewodził Željko Ražnatović. Już niebawem miał się dać poznać jako „Arkan”, dowódca nacjonalistycznych serbskich bojówek, które w trakcie wojny domowej dopuściły się czystek etnicznych na ludności bośniackiej i chorwackiej. Delije potraktowali wyprawę do Zagrzebia niczym ekspedycję karną do zbuntowanej republiki (sama sprawa mistrzowskiego tytułu była już wtedy rozstrzygnięta, wywalczyła go właśnie drużyna z Belgradu). Na miejscu czekał na nich „komitet powitalny” –Bad Blue Boys, czyli miejscowi ultrasi Dynama. I jedni, i drudzy swoje stare animozje solidnie doprawili świeżo obudzonym nacjonalizmem.

Do pierwszych utarczek doszło jeszcze przed rozpoczęciem meczu. Potem było już tylko gorzej. Chorwaci prowokowali Serbów nacjonalistycznymi gestami, ci nie pozostawali im dłużni skandując „Zabijemy Tuđmana” i „Zagrzeb jest serbski”. W końcu rozpoczęła się wielka bijatyka. Poleciały krzesełka, w ruch poszły drągi, pałki, noże i kastety.

Gracze Crvenej Zvezdy zeszli z boiska, pozostali na nim natomiast piłkarze Dynama. Wśród nich 21-letni Zvonimir Boban, już wkrótce jedna z gwiazd włoskiego AC Milan. Boban, który prócz piłkarskiego talentu miał też krewki temperament w pewnym momencie ruszył na jednego z interweniujących milicjantów i kopniakiem z powietrza powalił go na ziemię (ciekawi tej „akcji” mogą ją sobie zobaczyć na youtube pod hasłem „Zvonimir Boban hits cop”). Został za to zawieszony w prawach zawodnika i w efekcie nie pojechał na Mundial do Włoch, a serbskie media okrzyknęły go chorwackim nacjonalistom (w samej Chorwacji został rzecz jasna bohaterem i symbolem oporu przeciwko serbskim oprawcom). Reprezentacyjny szlaban dla Bobana nie był jedynym skutkiem awantury na stadionie Dynama. Bilansu nie zamykało też około 200 poszkodowanych uczestników zamieszek. Rozruchy stały się niestety prologiem krwawej wojny, która kilkanaście miesięcy później ogarnęła Jugosławię.

Podczas pamiętnego meczu na stadionie w Zagrzebiu nikt (jeszcze) nie strzelał, ale skala nienawiści między fanami obu drużyn zwiastowała wszystko, co najgorsze. Bo też piłka nożna była tu jedynie kostiumem. Tak naprawdę w grę wchodziły niewyrównane od II wojny światowej rachunki. Serbowie wciąż pamiętali Chorwatom kolaborację z III Rzeszą, faszystowski rząd Ante Pavelica i bestialskie mordy dokonywane na serbskiej ludności. Chorwaci o swoim flircie z Adolfem Hitlerem woleli nie pamiętać, chętnie z kolei opowiadali o prześladowaniach, jakie ich spotkały po roku 1945. Wszystkie te żale i pretensje wykrzyczano sobie w twarz z początkiem lat 90-tych XX wieku na fali budzących się wówczas nacjonalizmów. Jak to często bywa piłkarscy kibice okazali się bardzo podatni na tego typu ideologie, co spowodowało, że stadiony stały się de facto miejscem politycznej konfrontacji. Gdzie to doprowadziło mogliśmy się przekonać już latem 1991 roku, kiedy to zdominowana przez Serbów jugosłowiańska armia wkroczyła do Chorwacji. W kwietniu 1992 r. pierwsze strzały w Sarajewie. Rozpoczął się jeden z najbardziej krwawych konfliktów zbrojnych od czasu II wojny światowej.

Sześć kul za jeden koszmarny błąd na miarę awansu

Do dramatycznych wydarzeń na piłkarskich stadionach krwawe epilogi czasem dopisywały całe państwa, a czasem tylko pojedynczy ludzie. Tak było w przypadku Andresa Escobara. Podczas Mundialu w USA (1994 r.) ten obrońca Kolumbii w grupowym pojedynku z gospodarzami interweniował tak niefortunnie, że skierował piłkę do własnej bramki. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla USA, a że dla Kolumbijczyków była to już druga porażka, więc stało się jasnym, że dla nich te mistrzostwa zakończą się na fazie grupowej. Po ostatnim gwizdku sędziego niektórzy z graczy Kolumbii płakali. Sam Escobar ze spuszczoną głową zszedł do szatni.

– Teraz będą kontynuował grę z National (Atletico National był macierzystym klubem Escobara – przyp. red.). Za kilka dni wracam do drużyny i będę grać w lidze oraz pucharze Supercopa – mówił tuż po meczu w krótkim telewizyjnym wywiadzie Kolumbijczyk. Wtedy jeszcze nie mógł przypuszczać, że to będzie jego ostatni wywiad.

Niespełna dwa tygodnie później Escobar już nie żył. Został zastrzelony przed klubem w kolumbijskim mieście Medelin. Zabójca wpakował w niego sześć kul, po każdym strzale krzycząc „gol”. Z późniejszych ustaleń wynikało, że za morderstwem stał jeden z narkotykowych baronów, trzęsących ówczesną Kolumbią. Na nieszczęście dla Escobara był on wielkim fanem futbolu i miał postawić spore pieniądze na awans narodowej reprezentacji Kolumbii do drugiej rundy Mundialu. Jej przedwczesny powrót do domu złamał mu serce i… boleśnie uderzył po kieszeni. Zraniony w swych uczuciach gangster uznał, że tylko krew reprezentacyjnego obrońca może zmyć tę ujmę.


Krzysztof Kruk/MagazynSquare.pl


 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama