Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

#MulitiCoolti: Walcz o swoje marzenia!

Urodziła się i wychowała w Zimbabwe, ale jej rodzina pochodzi z Indii. Na środku czoła ma pieprzyk, który w kulturze hinduskiej sugeruje małżeństwo, lecz w życiu najbardziej wierna jest swoim ideałom i marzeniom. Nisa Chouhan to podróżniczka z pasji, która chce nieść pomoc światu zawsze, niezależnie od tego, gdzie aktualnie przebywa. Poznajcie jej niesamowitą historię!
#MulitiCoolti: Walcz o swoje marzenia!

Autor: fot. Archiwum Nisa Chouhan / autor: FESYK

 

Pochodzisz z Zimbabwe, ale na pierwszy rzut oka nie wyglądasz jak osoby, które się tam urodziły. Jaka historia kryje się za tą egzotyczną urodą?

Mój pradziadek przyjechał z Indii do Zimbabwe. Jego syn, czyli mój dziadek, urodził się w Zimbabwe, ale postanowił wrócić do Indii, by się ożenić. Mój tata uczynił to samo. Ja również urodziłam się i zostałam wychowana w Zimbabwe. W tamtym czasie panował tam apartheid, czyli rasowa segregacja ludzi.

Jak wspominasz czasy apartheidu w Zimbabwe?

To, co pamiętam to, że nie mogliśmy kupować domów w określonych strefach, nie wolno nam było przebywać na niektórych ulicach. Istniał podział szkół dla czarne, białe i mieszane dzieci. W miejscu zamieszkania często nie było odpowiedniej szkoły. Dorastając, ciągle musiałam się z rodziną przeprowadzać. Moja niepełnosprawna siostra nie mogła chodzić do szkoły, ponieważ nie było takiej dla dzieci mieszanych z niepełnosprawnością. Było ciężko. Mój brat musiał mieszkać z innymi ludźmi, co nie było dla niego dobre. Apartheid był czasem wielu wyzwań. Mimo to Zimbabwe jest absolutnie pięknym krajem, pełnym naturalności. Ludzie tam są fantastyczni. Dorastaliśmy w małym mieście, blisko buszu. Z wiekiem, ze względu na wykształcenie, przenieśliśmy się do stolicy Harare. Wymagało to odnalezienia się na nowo, zaadoptowania do życia w dużym mieście.

Czy twoja rodzina odnalazła się w Zimbabwe?

Pochodzę z bardzo zasadniczej, tradycyjnej rodziny indyjskiej, która wierzy w aranżowane małżeństwa...

Spotkało to też ciebie?

Tak. Próbowali mnie wydać za mąż kilka razy… Moja rodzina przynależy do bardzo wysokiej kasty, wywodzącej się od Radźputów, czyli królewskich synów, członków indyjskich rodów rycerskich, zamieszkujących środkowe i północne Indie – dawną Radźputanę. Nie tylko miałam poślubić kogoś z Indii, ale też kogoś z tej samej kasty. Wierzę w to, że system kastowy nie miał w zamyśle podzielenia ludzi, ale tak się stało, podzielił Indie. Założeniem było, aby określone cechy i rzemiosło zostały przekazane kolejnym generacjom. Córka szewca wychodziła za syna szewca itd. W Zimbabwe nie było nikogo z naszej kasty, moja rodzina znalazła mężczyznę w Afryce Południowej. Wraz z kuzynostwem pojechaliśmy pod granicę, żeby poznać go i jego rodzinę. Spotkanie odbyło się na farmie mojego wujka. Musiałam ubrać się w tradycyjny strój, celem była 5-10 minutowa rozmowa, która miała zaważyć na całym moim życiu. Miałam wtedy 19 lat.

Pamiętasz, co wtedy sobie myślałaś?

Chciałam podróżować po świecie. Miałam marzenie spakować się i pojechać do Europy. Myślałam jednak, że to może się nigdy nie wydarzyć, bo jestem dziewczyną z radykalnej indyjskiej rodziny. Nie chciałam też tak po prostu tego wszystkiego odrzucić i zignorować. Było to dla mnie trudne. Zaczęłam wtedy swoją pierwszą pracę, wiedziałam, że mogę sama się utrzymać, nie muszę być panią domu dla mężczyzny, uczyć się jak mu służyć, być jedynie matką jego dzieci. Miałam marzenia i nie mogłam tego zaakceptować.

Jak więc potoczyła się historia?

Zgodziłam się na spotkanie pod warunkiem, że na koniec będę mogła podjąć decyzję. Muszę przyznać, że mężczyzna okazał się być bardzo miły, z dobrej, bogatej rodziny. Czasem sprawdza się, czy facet jest miły, czasem chodzi tylko o nazwisko rodziny i o kastę. Po spotkaniu rodzina z jego strony natychmiastowo spytała mnie o moje zdanie. Wiedziałam, że jestem na bezpiecznym gruncie, więc powiedziałam, że „myślę o tym”… Chciałam móc wrócić do swojego rodzinnego miasta, żeby mieć więcej czasu i wsparcia w podjęciu właściwej decyzji. Finalnie okazało się, że nie pociągam go fizycznie… Kiedy wróciłam do domu on zmienił zdanie, ja natomiast podjęłam definitywną decyzję, że go nie poślubię. Małżeństwo nie doszło do skutku. Zgodziłam się żeby znaleźli mi kogoś w Indiach, bo wiedziałam, że to da czas na ucieczkę. Dorastając w Zimbabwe cały czas żyłam w poczuciu strachu, że faktycznie wyjadę do Indii i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wrócę, czego mam się spodziewać.

Uciekłaś do Londynu?

Po latach mój kuzyn, który mieszkał w Londynie, znalazł kogoś właściwego dla mnie. Powiedziałam wtedy ojcu, że pojadę się z nim spotkać, pod warunkiem, że faktycznie będę mogła podróżować po świecie – cały czas miałam to marzenie. Zajęło mi rok, żeby go przekonać. Mieliśmy jeszcze plan pojechać razem z rodzicami na wakacje, w tym czasie mój tata zmarł. To był ciężki czas, byłam bardzo blisko z moim tatą.

Po jakimś czasie, gdy wróciłam do tematu wyjazdu, moja mama nie mogła mi odmówić bo tata już wcześniej wyraził zgodę. Wyruszyłam więc w roczną podróż po Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Hongkongu, Singapurze, Australii i kiedy wróciłam do domu zaaplikowałam o dwuletnią pracowniczą wizę w Anglii. Udało się!

Jak wyglądały twoje początki w Londynie?

Dostałam pracę w agencji podróżniczej. Mieszkałam jednak z kuzynostwem, więc nie wolno mi było mieć przyjaciół, wychodzić do miasta. Mój wuj i ciotka kontrolowali mnie. Było to uciążliwe do tego stopnia, że w końcu zadzwoniłam do mojego brata i powiedziałam mu, że nie mogę tutaj zostać. Zabukowałam lot do Hongkongu. Było to wtedy dla nich nieakceptowalne, w dodatku miałam 25 lat i stawałam się już za stara…

Za stara na co?

Na małżeństwo.

To zdecydowanie dyskusyjna kwestia dla wielu kultur.

Dokładnie! (śmiech) Mężczyznę, którego wybrali mi w Londynie poprosiłam, żeby powiedział ,,nie”. Był dość nowoczesny i sam nie chciał się żenić w tym czasie. Rodzina go do tego popychała. Kiedy mężczyzna mówi „nie” jest łatwiej, niż kiedy mówi to kobieta. Przez jakiś czas mieszkałam w tajemnicy u przyjaciół w Newcastle. Wyleciałam w końcu do Hongkongu. Podróżowanie w moim przypadku było szczególne, bo gdziekolwiek się pojawiłam często byłam pierwszą przyjezdną kobietą z Zimbabwe i to jeszcze o urodzie hinduskiej. (śmiech) Kiedy przyjechałam ponownie do Zimbabwe wszystko wyglądało już inaczej. Po śmierci taty brat stał się głową rodziny. O ile ojciec był bardziej liberalny, brat całkowicie nie poszedł tą drogą. Nie mogłam się dopasować. Nadal miałam rok wizy, więc wróciłam ponownie do Londynu.

Jak wyglądał drugi rok życia w Londynie?

Miałam marzenie, żeby zacząć pracować na wielkich statkach podróżniczych i tak właśnie się stało. W końcu zdecydowałam, że zatrzymam się w Londynie i zrobię kurs muzyczny. Mój tata był muzykiem i to była jedna z moich pasji. Zawsze jednak czułam, że chciałabym pomagać ludziom. Będąc małą dziewczynką, kiedy pierwszy raz odwiedziłam Indie i zobaczyłam ubóstwo, powiedziałam tacie, że musimy poinformować rząd o tym, co się tu dzieje. Powiedział mi, że oni już o tym wiedzą. Nie chciałam w to uwierzyć. W głowie mi się nie mieściło, że ktoś daje przyzwolenie na to, żeby było aż tak źle. Byłam pewna, że kiedyś wrócę i przyczynię się do zmiany. Dorastając postanowiłam, że będę pomagać gdziekolwiek się znajdę, niezależnie czy to będzie Afryka, Indie czy Anglia. Dostałam pracę w sektorze charytatywnym.

Jaka była misja organizacji charytatywnej?

W organizacji robiliśmy wiele projektów z dziećmi, nastolatkami i osobami starszymi. Celem było przybliżenie ich życia do sztuki. Wierzę w to, że kreatywne działanie pomaga ludziom pozostać w głębokim kontakcie z samym sobą.

Nie porzuciłaś jednak podróżowania…

Wstąpiłam do klubu podróżniczego, w którym z jednej strony masz część wakacyjną z bajecznymi hotelami VIP, z drugiej możesz pojechać na wolontariat i dać światu coś z siebie, np. budując szkoły z butelek. Wywrzeć pozytywny impakt na świat i ludzi dookoła ciebie. Uwielbiam w klubie to, że zbliża do siebie ludzi i daje im możliwość doświadczenia czegoś wyjątkowego razem.

Czy przez te wszystkie lata, podróże i doświadczenia, zmieniło się twoje podejście do spraw religii?

Urodziłam się w rodzinie hinduskiej, ale ponieważ moja siostra była chora, moi rodzice zabierali nas do różnych kościołów, szukając uzdrowienia. Było to o tyle trudniejsze, że był to czas apartheidu. Pamiętam, że biali i czarni ludzie opowiadali nam o Jezusie i chrześcijaństwie. Kiedy miałam 11 lat brat mojego taty zachorował na raka. Polecono mu pojechać do hinduskiego mnicha, który zalecił mu ćwiczenie jogi. Tata wysłał wszystkie swoje dzieci, żeby wsparły wuja w tym czasie. Zaczęłam medytować. Zawsze określałam siebie jako osobę duchową. Nie zamykałam na jedną religię. Podróżując nauczyłam się więcej o buddyzmie i islamie. Mam głębokie przekonanie, że jak przyjrzymy się bliżej religiom świata, esencja jest podobna. Mogą istnieć różnice kulturowe, rytualne, ale każda religia uczy cię jak powinieneś traktować drugą istotę ludzką, jak być dobrym człowiekiem. Mogę się modlić do Jezusa, medytować, zapalić świeczkę w katolickim kościele, śpiewać w buddyjskiej świątyni... Dla mnie najważniejsza jest intencja, która kryje się w człowieku. Poznanie tak wielu kultur było błogosławieństwem. Każda z nich ma w sobie piękno.

Co urzekło cię w Londynie, że wracasz tu jak do domu od ponad 10 lat?

Początkowo nie miałam wcale intencji zamieszkać w Londynie. Kiedy tu przyjechałam byłam w szoku, że ludzie nie mówią nic do siebie w metrze. Pochodzę z kraju, w którym każdy rozmawia z każdym. Mówisz „dzień dobry” do wszystkich. Pogoda była okropna, padało cały czas, w ogóle nie było słońca, nawet budynki wydawały się szare. Mieszkanie z kuzynostwem odebrało mi na początku możliwość poznania ekscytującej strony Londynu. Byłam przekonana, że nigdy tu nie zamieszkam na stałe, ale ze względu na moje podróże, Londyn stał się bazą wylotową. Kiedy przestałam mieszkać z kuzynostwem, zaczęłam poznawać miasto z innej strony. Nawiązałam głębsze relacje z ludźmi różnych narodowości.

Londyn budził we mnie skrajne emocje, pomiędzy „miłością a nienawiścią”, kiedy wyjeżdżałam tęskniłam, z czasem wciągał mnie coraz bardziej. Dzisiaj mogę powiedzieć, że uwielbiam Londyn latem. (śmiech) Kocham Regent’s Park obok którego teraz mieszkam, jest moją świątynią, przychodzę tu prawie codziennie. Dostęp do muzyki, teatrów, sztuki jest tutaj niesamowity. Londyn jest miejscem spotkania wszystkich kultur. Nie tylko możesz tu poznać ludzi z całego świata, ale nauczyć się czego tylko chcesz, od tańca brzucha po chiński. Kiedyś myślałam, że Nowy Jork jest stolicą świata, ale teraz myślę tak o Londynie.

Co myślisz o Brytyjczykach?

Uważam, że są bardzo konserwatywni, nie zawsze powiedzą ci co czują i myślą, będą bardzo uprzejmi. Z czasem dostrzegłam, że kolonializm brytyjski w Indiach i Zimbabwe, w znaczącym stopniu wpłynął i na mnie, widzę w sobie wiele naleciałości brytyjskich. Dla przykładu: od zawsze piję herbatę z mlekiem…

Oglądałam ostatnio jedno z wystąpień południowoafrykańskiego komika Trevora Noaha, w którym otwarcie mówi, że Anglia ze względu na swoją kolonialną przeszłość, powinna być ostatnim krajem, który może mieć pretensje do imigrantów w swoim kraju. Podzielasz jego zdanie?

Całkowicie się z tym zgadzam. Wielka Brytania przed laty przejęła panowanie w Indiach i w Zimbabwe, narzucając swój porządek, korzystając z zasobów ludzkich i surowcowych. Nikt ich nie zapraszał, sami się zaprosili, podbijając nas.

Teraz, kiedy my przyjeżdżamy tutaj, nie chcą nam dać paszportu i bardzo utrudniają wiele spraw. Pracuję w tym kraju ponad 10 lat, płacę podatki, nie liczę na benefity. Nadal nie mam paszportu. Tak naprawdę jesteśmy wartością dodatnią do ekonomii tego kraju. Ludzie, którzy głosowali za Brexitem, są ignorantami.

Czy kiedykolwiek czułaś się w Londynie dyskryminowana?

Zdecydowanie tak. Nadal jest tutaj ogromna grupa ludzi, którzy są rasistami. Widzisz to nawet podczas szukania pracy, przy awansach, w strukturze płac. Bywało, że miałam więcej umiejętności i doświadczenia, ale i tak wybierany był ktoś biały. Zawsze jednak staram się nawet złą sytuację obrócić w dobrą. Dlatego nie pracuję już dla kogoś, pracuję dla siebie.

Co uważasz na temat masowej emigracji ludzi z krajów afrykańskich?

Oczywiście że byłoby lepiej gdybyśmy mogli zostać u siebie i budować coś na swojej ziemi, gdyby tylko rząd nam na to pozwalał. Niestety, nie działa to w ten sposób. Jest wiele regulacji prawnych, które często nam to uniemożliwiają. Żaden mieszkaniec Zimbabwe nie chciałby opuszczać swojego kraju, gdyby sytuacja go do tego nie zmuszała. Mamy piękny kraj, świetną pogodę i niesamowitych ludzi. Niestety, brak poczucia stabilizacji, brak pracy, brak pieniędzy, popycha cię do wyjazdu. Ludzie z Zimbabwe stanowią wartość, są bardzo pracowici i uczciwi.

Przez ostatnie 37 lat mieliście w Zimbabwe dyktaturę. Ostatnio zmuszono do abdykacji prezydenta Roberta Mugabę. Czy widzisz zmiany na lepsze?

Właśnie wróciłam z Zimbabwe i pierwszą zmianą, jaką widzę, jest zmniejszenie korupcji wśród policji. Wcześniej, jak jechałeś samochodem, mogli swobodnie cię zatrzymać i naliczyć opłatę. W teorii, to co mówi nowy prezydent Emmerson Mnangagwa, brzmi bardzo dobrze, jeśli okaże się to prawdą, fantastycznie. Mam jednak swoje obawy. Obecny prezydent wywodzi się z tej samej partii, co jego poprzednik Mugaba. Daje to do myślenia.

Jak świat może pomóc Zimbabwe?

Kraj dalej jest w potrzebie, dlatego chcę wrócić tam i zacząć charytatywną szkołę rolniczą, żeby każdy mógł się sam zaopatrywać w żywność. Mamy najlepszą pogodę na świecie, bardzo dobrą ziemię, wszystko tam może rosnąć. Wierzę, że to jest sposób na pomoc Zimbabwe. Ceny jedzenia są niewyobrażalnie wysokie, nawet dla kogoś kto przyjeżdża z Anglii. Nie wiem, jak większość mieszkańców Zimbabwe zamierza przeżyć ten czas. Przeciętna płaca to ok. 300 amerykańskich dolarów miesięcznie…

Czego wysoko rozwinięte kraje mogą, a wręcz powinny, nauczyć się od Zimbabwe czy Indii?

Bardzo wiele. Po pierwsze tego, że konsumpcjonizm nie daje prawdziwego szczęścia w życiu. Facebook i smartfony sprawiły, że żyjemy w kulturze, która nas od siebie oddala. Jest o wiele więcej samotności. Ludzie nie budują silnych rodzinnych więzi. Jednym z powodów, dla których chcę wrócić do Zimbabwe, jest dostępność do naturalnych produktów spożywczych. Zwierzęta nie powinny być wykorzystywane przez człowieka. Naturalność otaczającego nas świata jest czymś, co powinniśmy pielęgnować i doceniać.

Na środku czoła masz pieprzyk, który od razu kojarzy się z kulturą hinduską.

Urodziłam się z takim znamieniem i jest ono całkowicie naturalne. (śmiech) Tradycja malowania znaku na czole kobiety, wywodzi się z czasów indyjsko-pakistańskich wojen, kiedy dochodziło niestety do wielu gwałtów. Mężczyzna rozcinał swój kciuk i nanosił na czoło kobiety znak, żeby inni wiedzieli, że jest jego żoną, i jeśli ktokolwiek spróbowałby ją dotknąć, doszłoby do rozlewu krwi.

Skoro z takim znakiem przyszłaś na świat, może twoim przeznaczeniem jest wierność samej sobie i swoim przekonaniom. Może urodziłaś się będąc zaślubiona z samą sobą lub…

…ze stwórcą! (śmiech) To jest dokładnie to, co powiedziałam kiedyś mojej mamie. Powiedziałam jej, że powodem, dla którego nie wyszłam za mąż jest fakt, że zanim się urodziłam już byłam mężatką.

I co ona na to?

Twardo i zwięźle rzekła: „Nie, nie jesteś”. (śmiech)

Zastanawiałaś się kiedyś, jak wyglądałoby twoje życie gdybyś wtedy nie znalazła w sobie siły, by powiedzieć ,,nie’’?

Moje życie wyglądałoby całkowicie inaczej! Prawdopodobnie mieszkałabym tylko w Południowej Afryce. Możliwe, że małżeństwo nie okazałoby się trudne, pewnie miałabym dzieci i odnalazłabym inny wymiar szczęścia, ale nigdy nie doświadczyłabym tego wszystkiego, czego doświadczyłam. Moje życie było niewiarygodnie barwne. Uwielbiam je takim, jakie jest.

Jakie są twoje trzy rady dla ludzi, którzy są na początku swojej życiowej podróży?

Każdy powinien odpowiedzieć sobie najpierw na pytanie, kim tak naprawdę jest, zanim zaangażuje się w relację z drugim człowiekiem. Ważne jest, aby być sobą. Prawda jest taka, że najczęściej porównujemy czyjąś najlepszą część do swojej najsłabszej. Zawsze będzie w tym ból i brak możliwości przezwyciężenia. Każdy jest unikatowo piękny i posiada talent. Tylko my sami możemy spełnić swoje marzenia. Myślę, że małżeństwo i posiadanie dzieci jest jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie mogą spotkać człowieka, ale musi to wynikać z wewnętrznej potrzeby, nie z przymusu. Dowiedz się kim jesteś, nie porównuj się z innymi i walcz o swoje marzenia.


Rozmawiała Marietta Przybyłek


 


 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama