Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

#MulitiCoolti: Trzeba ciężko pracować, by lepiej żyć

Emigracyjne losy wielodzietnej rodziny z Cypru rozpoczęły się w południowym Londynie niemal pół wieku temu, dziś mają swój finał w Palmers Green. ANDREAS NEOPHYTOU prowadzi tu od roku „Pomegranate Flowers”. Jego historia jest barwna niczym wiązanki, które przygotowuje z wielką pasją dla swoich klientów.

Andreas, urodziłeś się w Londynie, by później emigrować z Cypru do Anglii. Jak to możliwe?

Moi rodzice przypłynęli tu na statku w lipcu 1958 roku. W tamtych czasach trzeba było znaleźć sponsora, oferującego mieszkanie i opiekę, dopóki przybysze nie stanęli na nogi. Ojciec miał w Londynie kuzynkę.

Rodzice przyjechali z trójką dzieci.

Tak, z dwiema córkami i synem. To były straszne czasy. Wyobraź sobie mamę – opuściła kraj błękitnego nieba i pięknego słońca; dzieci bawiły się w nim, gdzie chciały. Tutaj w mieszkaniach z przydziału trzeba było tłoczyć się z innymi ludźmi, korzystać ze wspólnych toalet.

A jednak opłacało się przyjechać z przyczyn ekonomicznych.

Rodzice mieli taki sam cel jak wielu obcokrajowców – zarobić i wrócić do domu. Bo tam życie było lepsze. Nie udało się – oboje zostali na zawsze w Anglii.

Co się stało?

Ojciec był kucharzem, mama krawcową. Po przyjeździe trudności się tylko piętrzyły. Najwięcej pomocy mama otrzymała wcale nie od rodziny ojca, lecz od Cypryjki tureckiego pochodzenia i odmiennego wyznania, która wzięła ją pod swoje skrzydła. Pomogła zapisać dzieci do szkoły, znaleźć pracę – obie chodziły sprzątać domy. Powoli wszystko się ułożyło. Ja urodziłem się w 1962 roku, jako pierwsze dziecko na angielskiej ziemi. Od początku mama mówiła, że trzymały się mnie kłopoty. W kolejnych latach przyszli na świat brat i siostra.

Mama miała co robić z tak liczną gromadą.

Przede wszystkim dbała o tradycje. Gotowała greckie potrawy. Mówiła do nas po grecku. Zapisała do greckiej szkoły przykościelnej w Camberwell. W soboty nasi przyjaciele bawili się całymi dniami albo chodzili do kina, a my musieliśmy słuchać w szkole rzeczy, które nas (wtedy) nie interesowały.

Pierwsze pokolenie emigracyjne miewa niełatwe relacje z rodzicami.

To przyszło później. Mama wzięła mnie na Cypr pierwszy raz, gdy miałem trzy lata. Miała tam dziewięcioro rodzeństwa, ojciec siedmioro. Rodzice nigdy nie myśleli o zakupie nieruchomości w Londynie. Nabyli ziemię na Cyprze, rozpoczęli budowę domu. W 1973 roku byli gotowi do powrotu. Mówili nam, że życie tam będzie po prostu lepsze. Znaliśmy to z wakacji. W lipcu, po zakończeniu roku szkolnego, polecieliśmy w osiem osób samolotem, rzeczy popłynęły na statku. Nie minął rok i Turcy napadli nasz kraj. (inwazja na Cypr miała miejsce 20 lipca 1974 roku; Turcja obawiała się przyłączenia Cypru do Grecji; w wyniku krwawych walk, których ofiarami padło wielu cywilów, 180 tysięcy cypryjskich Greków musiało opuścić swoje domy – Z.M.)

Koniec marzeń o życiu na Cyprze?

Tak, rodzice spakowali się i znów wyjechaliśmy – tym razem mieliśmy brytyjskie paszporty, ale i tak w Londynie trzeba było zacząć od początku. Znów dostaliśmy mieszkanie socjalne, rodzice wrócili do dawnej pracy. Ojciec zaczął wtedy chorować. W 1977 roku został zdiagnozowany – rak płuc. Umarł po roku, mając 48 lat.

Mama została sama z szóstką dzieci!

Przeżyła szok. Trójka z nas była niepełnoletnia. Ja i brat wstawaliśmy z mamą o 4:30, kobiety bały się w tamtych czasach podróżować nocnymi autobusami; powtarzam – Londyn był zupełnie innym miastem niż dziś, brudnym, szarym i ponurym. Jechaliśmy do porannej pracy i pomagaliśmy mamie w sprzątaniu biur przy London Bridge. Około 7:30 wracaliśmy do domu, przebieraliśmy się i szliśmy do szkoły. Mama jechała na Savile Row, gdzie miała posadę wykwalifikowanej krawcowej (szyła męskie koszule na miarę w ekskluzywnym zakładzie). Wracała do domu po południu, gotowała dla nas obiad. Wieczorem szła jeszcze raz sprzątać biura przy London Bridge, na 19:30.

Wzruszająca historia, niemalże gotowy scenariusz filmowy.

„Musisz pracować ciężko, by lepiej żyć” – to było jej credo życiowe. Stawaliśmy się przy niej mocniejsi i lepsi.

Jaki miałeś wtedy plan na resztę życia?

Żadnej szkoły, wyrwać się jak najszybciej spod kontroli rodziców – taki był plan na życie dzieciaków z mojego osiedla. W latach 70-tych szkoły były zupełnie inne niż dziś; powszechne było grupowanie dzieci według zdolności do danych przedmiotów.

Mój 17-letni syn uczy się w publicznej szkole średniej, streaming ciągle w nie obowiązuje.

Nie wiedziałem. U nas było tak, że moją grupę zabierano na przykład na zajęcia sportowe na boisku w pobliżu Crystal Palace i kazano nam biegać w kółko, niczym stadu osłów. Kto chciałby to robić. Tymczasem inne grupy chodziły na pływalnię, ślizgawkę, do stadniny koni. Jeśli społeczeństwo tak mnie widziało, nie zamierzałem się wysilać. Dołączyłem do jeszcze innej grupy – takiej, która okradała samochody albo domy w okolicy. W końcu mnie złapano, dostałem wyrok – 43 godziny pracy społecznej. Asystowałem ogrodnikom miejskim w sprzątaniu parków, sadzeniu cebulek, przycinaniu krzewów. Uwielbiałem tę pracę. Boże, jak ją uwielbiałem. Kara szybko zleciała, wróciłem do szkoły. Miałem 15 lat i nagle wiedziałem, co chcę robić przez resztę życia. Uwielbiałem przebywać w naturze, do tego rośliny milczą!

Udało ci się zrealizować plan, masz własną kwiaciarnię!

Kiedy wróciłem do szkoły, zasięgnąłem rady w sprawie kariery. Niestety nie miałem pieniędzy na studia. Zatrudniłem się więc w sektorze budowlanym i pracowałem, dopóki nie oszczędziłem na college. Poszedłem do Polytechnic of the South Bank (dziś London South Bank University – Z.M.). Wykształciłem się w ogrodnictwie i florystyce. Jestem żywym dowodem na to, że kara przynosi właściwy skutek – zmienia cię nie do poznania.

Jak czuła się twoja mama, kiedy wpadłeś w konflikt z prawem?

Była zdruzgotana. Zawsze wiedziała, że stać mnie na więcej. Ale wszystkim nam było ciężko, samo to, że musieliśmy pracować i dokładać się do utrzymania rodziny, nie było łatwe. Pamiętam dzień, kiedy zmarł ojciec. Nie mieliśmy pieniędzy, aby go pochować. Najstarsi z nas, brat i siostra, poszli do punktu pożyczkowego, zaciągnęli dług na pogrzeb. Nam powiedzieli, że będziemy kiedyś musieli zwrócić swoją część. Gdy zarobiłem pierwsze pieniądze, od razu oddałem im 70 funtów. Od tamtego czasu zawsze mam plan B, trzymam oszczędności na czarną godzinę.

Zamieniłbyś się na cudzy los?

Mam przyjaciela, Greka, którego los był inny niż mój. Kiedy zepsuł mu się samochód – mama dawała na naprawę. Kiedy musiał zapłacić podatki – mama wykładała pieniądze. Nasza matka mogła nam podać ciepły posiłek, to wszystko. Zazdrościłem niektórym przyjaciołom luksusu posiadania zamożnych rodziców, oni mnie umiejętności radzenia sobie w życiu. Wychowałem się w rynsztoku, nauczyłem się walczyć o swoje.

Pracujesz jako florysta od ponad 30 lat – dekorowałeś kwiatami Pałac Buckingham, katedrę Św. Pawła, masz w swoim portfolio tak wielkich klientów jak Versace, Dolce & Gabbana czy Gucci. Pracowałeś dla celebrytów w radiu i telewizji, na przykład dekorowałeś garderobę Madonny setkami białych tulipanów. Pracowałeś dla rodziny królewskiej z Dubaju. Na końcu tej drogi jest własny sklep – zawsze był taki plan?

Stanąłem w pewnym momencie na rozdrożu. Chodziłem na rozmowy – nie jest łatwo, gdy twoi przyszli szefowie są od ciebie o połowę młodsi i mają połowę twojego doświadczenia. Musiałem stworzyć sam dla siebie miejsce pracy. A że mój wieloletni przyjaciel znalazł się w podobnej sytuacji, postanowiliśmy zainwestować w „Pomegranate Flowers”. To nie był łatwy rok. Ale kiedy wierzy się w to, co się robi, z czasem rzeczy się udają.

Jaki jest stosunek lokalnej społeczności do waszego sklepu?

Wiele osób popiera małe lokalne biznesy, to nam pomaga przetrwać, walczyć z największym wrogiem – supermarketami. My jesteśmy blisko naszych klientów. Z niektórymi przychodzi przeżyć żałobę – bierzemy od nich pieniądze, ale dajemy coś więcej niż produkt. Palmers Green to tak naprawdę Palmers Greek, w okolicy jest sześć kościołów ortodoksyjnych, ale Grecy nie są naszymi głównymi klientami. Miewamy Turków, dostarczałem już kwiaty do meczetu.

Co sądzisz o roli Brytyjczyków w kryzysie roku 1974?

Zdradzili nas, nie byli gwarantami naszego bezpieczeństwa. Ale i Greków można winić za tamtą sytuację, mordowali się wzajemnie. Nie ma sensu wskazywać palcem, kto zawinił. Turcy dostrzegli szansę i ją wykorzystali. Czemu konflikt trwa do dziś – nie wiem. Mnie interesuje teraz tylko rekompensata za ziemię rodziców (rodzina Andreasa pochodzi z Famagusty w okupowanej przez Turcję, północnej części Cypru – Z.M.). Powiewa na niej turecka flaga, nie mam więc nic do stracenia. Dla Turków jestem draniem z Wielkiej Brytanii albo draniem z Grecji, wszystko jedno. Widziałem, jak ciężko przyszło rodzicom zdobycie tej ziemię. Oboje leżą tutaj, nie mogli być pochowani wśród bliskich.

Czujesz się Brytyjczykiem?

Mam być z tobą szczery? Nie głosowałem ani razu w całym moim życiu. Budzę się rano i idę do pracy. Żaden polityk nie naleje mi kawy do kubka ani nie położy na stole ciasteczek, którymi cię poczęstowałem. Andrico musi to zrobić sam. Ale kiedy jadę na Cypr, czuję się Brytyjczykiem, tak.

Odwiedzasz często swój kraj?

Kocham Cypr. Nie ma piękniejszego miejsca na świecie.

Uniwersytet w Nikozji jako pierwszy w skali globalnej wprowadził kursy w dziedzinie kryptowalut, bitcoinem można zapłacić czesne. Co o tym sądzisz?

Co to jest bitcoin?

Jak ci się żyje w Londynie?

Życie tu nie jest łatwe. Włamano się do ogródka na zapleczu sklepu. Policja nie raczyła się zjawić, by pobrać odciski palców. Straciliśmy sprzęt wart tysiąc funtów. Nie chciałem iść z tym do firmy ubezpieczeniowej i płacić potem wyższe składki. Chciałem, aby policja się tym zajęła. Z drugiej strony – 15 lat temu, gdy umierała moja mama, mogła przebywać w domu do końca, tak jak chciała. Cały sprzęt, leki, fachową opiekę zaoferowano jej poza szpitalem. Byłem przy niej do ostatnich chwil jako jedyny z rodzeństwa. Jestem dozgonnie wdzięczny pielęgniarkom za  poświęcenie, robiły więcej niż musiały. Sześć miesięcy po śmierci mamy przychodziły sprawdzać, czy ze mną jest dobrze. Wiedziały, że bardzo wszystko przeżyłem. (fundacja Macmillan zajmuje się leczeniem paliatywnym chorych na raka – Z.M.)

Lubisz londyńczyków?

Jeśli mam wybór, wolę zaplecze sklepu, moje kwiaty. Bywa, że ludzie w Londynie są trudni. Wtedy należy pozostać neutralnym, robić swoje. Kocham Londyn i to, że można stąd polecieć tanio do wszystkich pięknych krajów.

Dużo pracujesz, a jak spędzasz wolny czas?

Mam wolne poniedziałki, wtedy płacę rachunki, zajmuję się domem.

Cypr ma milion mieszkańców, szybko się rozwija. Jak widzisz jego przyszłość?

Bardzo się rozwinął przez ostatnie dziesięciolecia – pobudowano nowe hotele, kluby golfowe, restauracje. Jako turysta sądzę, że na Cyprze jest bardzo drogo. W brytyjskim Lidlu można kupić trzy razy tyle za tę samą sumę. Ale poczekajmy, co stanie się w Anglii po brexicie.

Zgadzasz się z powiedzeniem, że pieniądz rządzi światem?

Gdy poszedłem do pierwszej pracy w 1986 roku, była okazja wykupienia domu mamy. Jako jedyny z rodzeństwa mogłem i chciałem to zrobić, pomyślałem, że może się to okazać dobrym interesem. Rząd Margaret Thatcher dawał 75-procentową zniżkę. W roku 2010 sprzedałem ten dom za kilkadziesiąt razy więcej. Jak myślisz, czy wpłynęło to dobrze na moje stosunki z najbliższą rodziną? Inny przykład: ludzie wypruwają sobie żyły, żeby zdobyć ziemię. Odchodzisz z tego świata, ziemia zostaje w cudzych rękach. Tak samo jest z władzą – polityk odejdzie, przyjdzie następny. Po Putinie przyjdzie inny Putin, po Trumpie inny Trump. Wszyscy żyjemy w pożyczonym czasie.


Rozmawiała Zuzanna Muszyńska


 


 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama