Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Lubimy mity i legendy

„Dywizjon 303” to drugi już film o polskich lotnikach, który pojawił się w tym roku w kinach. Właśnie odbyła się jego brytyjska premiera, w której wziął udział PIOTR ADAMCZYK. W filmie wciela się w rolę Witolda Urbanowicza, dowódcy sławnego polskiego dywizjonu. O tym, czy filmy „ku pokrzepieniu serc” są potrzebne w XXI wieku, rozmawiał z Joanną Karwecką.

Londyn nie jest dla pana obcy?

Nie, studiowałem tu w 1993 roku. Przy Regent Park Road. Ale i wcześniej, i później przyjeżdżałem do Londynu do pracy. Zarabiałem dwa funty na godzinę. Woziłem gruz taczkami, a przez chwilę byłem ogrodnikiem. Zwolnili mnie po jednym dniu, po tym jak skosiłem angielski trawnik nie w tym stylu. Myłem także okna w sposób, który dzisiaj nie przeszedłby przepisów BHP. Silny mężczyzna trzymał mnie za nogi, a ja zwisałem głową w dół i szorowałem okna. Londyn jest na szczęście miastem, które się bardzo nie zmienia, więc jest przyjemnie wrócić do czasów swojej młodości. I jeszcze przy takiej wyjątkowej okazji, jak premiera polskiego filmu.

 

W którym widzieliśmy pana znowu w roli bohatera. Zagra pan w końcu jakiegoś diabła?

To był bohater wyjątkowy. Ale to nie znaczy, że gram tylko takie role. Jestem teraz ogolony na łyso, bo grałem niedawno przemytnika narkotyków. Więc tych typów spod ciemnej gwiazdy też mi się zdarza czasami zagrać. To jest ogromna przyjemność, kiedy można żonglować wizerunkami i naszym aktorskim wnętrzem.

Ale faktycznie, Wiktor Urbanowicz, którego gram w „Dywizjonie 303”, to bohater wyjątkowy as lotnictwa, dowódca dywizjonu, przez niektórych nazywany ojcem. Myślę, że był ojcem surowym, ale jednocześnie bardzo wyrozumiałym. Przez większość ludzi był nazywany Kobrą, ze względu na to jak walczył. Był niezwykle szybki, skuteczny w powietrzu i atakował znienacka. Takiej techniki walki nauczył swoich podopiecznych i myślę, że ten wyjątkowy stosunek zestrzeleń do strat, z którego słynny jest Dywizjon 303, to także w wielkiej mierze jego zasługa.

 

A ile Kobry jest w panu?

To trudne pytanie ile jest z aktora w postaci. Za każdym razem aktor daje coś swojego postaci, ale też każdy widz ocenia nas zupełnie inaczej. Niektórzy oglądający potrafią zapomnieć, że są w kinie i udają się z nami w przestworza. A efekty specjalne, które mamy w filmie, są na tak wysokim poziomie, że myślę, że można dać się oszukać. Zresztą takie opinie mieliśmy od zawodowców, bo pierwszy pokaz tego filmu miał miejsce w Warszawie dla jednostki pilotów myśliwców. Powiedzieli nam później, że czuli się tak, jakby byli z nami podczas powietrznych walk.

 

Jak pan myśli, dla kogo jest ten film?

Myślę, że ten film nie jest tylko dla Polaków. Więc zachęcam wszystkich, którzy się na niego wybierają, by wzięli ze sobą swoich brytyjskich kolegów. To jest film, który wyjaśni im historię z naszego punktu widzenia. Trzeba pamiętać, że ta polsko-brytyjska historia nie była zawsze słodka.

Sukces filmu w Polsce to zasługa między innymi tego, że jest on oparty na książce Arkadego Fiedlera. Tę książkę znamy od pokoleń, była niezwykle ważna dla naszej historii. Bardzo mnie wzruszyła informacja, że zrzucano ją podczas powstania warszawskiego, razem z amunicją, bandażami i jedzeniem w puszkach. Było to ważne dla podtrzymania bojowego ducha czy też patriotycznego uniesienia, co w sytuacjach trudnych jest niezwykle ważne.

Film nasz opiera się na tej książce i oddaje jej esencję. Jesteśmy bohaterami, chociaż są to przecież mężczyźni z krwi i kości. Pewnie można byłoby sobie pozwolić na ukazanie ciemnych stron każdej z tych osobowości. My chcemy być wierni stylowi książki. Ten film jest „ku pokrzepieniu serc”. W naszej historii mamy wiele trudnych momentów i gloryfikowanie takich, z których jesteśmy dumni, jest nam potrzebne. Zwłaszcza w trudnych czasach, w których obecnie też żyjemy.

 

W czasie trwania wojny książka dodawała nadziei Polakom w kraju. Czy w dzisiejszych czasach dalej potrzebujemy utworów „ku pokrzepieniu”?

Ten film jest wierny książce i jest pod tym względem niezwykle uczciwy. Czy taki film jest potrzebny? Na to odpowiadają widzowie i myślę, że odpowiadają w sposób jasny i klarowny. 1,5 milionów osób już przyszło go zobaczyć. Liczę na to, że także tutaj to jest historia, którą Polacy (i nie tylko oni) będą chcieli zobaczyć. I w ten sposób zagłosują za tezą, że tak takie filmy też są potrzebne.

Ale dlaczego?

Dostałem wiadomość od mamy 10-letniego chłopca, który po obejrzeniu tego filmu zaciągnął ją do księgarni. Kupili „Dywizjon 303”,a on przeczytał go od deski do deski. Być może będzie kiedyś pilotem? Kiedy oglądaliśmy ten film po raz pierwszy, w towarzystwie lotników, to każdy z nich powiedział, że został pilotem, bo zafascynowała go jakaś książka historyczna o lotnictwie lub obejrzeli jakiś film. Niektórzy wybrali taką drogę, bo obejrzeli „Top Gun”. Pewnie wielu zostało pilotami, bo znali tę historię, czytali „Dywizjon 303”. W ten sposób rodzą się marzenia.

Film to portret historii. Oczywiście portret trochę uładzony, bardziej bohaterski. Myślę, że ta wojna musiała być niezwykle okrutna, krwawa, pełna stresu, agresji oraz balansowania na granicy życia i śmierci. Na plan filmowy przyleciał do nas Hurricane, który brał udział w bitwie o Anglię. Usiadłem za jego sterami na lotnisku, wciśnięty w fotel wykonałem lot swoją wyobraźnią. Byłem mocno przypięty pasami, tam jest bardzo mało miejsca, można wykonać tylko niewielkie ruchy dłońmi. Nie ma też żadnego ogrzewania. Kiedy piloci byli w powietrzu wiedzieli, że w każdej chwili zza chmur może się pojawić wróg. Wiedzieli też, że te maszyny są niezwykle zawodne. Jestem przekonany, że to byli wielkiej odwagi ludzie. Zdaję sobie sprawę, że ich pokazujemy w sposób bohaterski, ale oni na to zasługują.

My w ogóle lubimy mitologizować historię i potrzebujemy tego. Mój dziadek opowiadał, że czasy jego młodości były najpiękniejsze na świecie, a ja w to wierzyłem i zawsze chciałem żyć w jego czasach. I pewnie ja swoim wnukom też będą opowiadał, że czasy mojej młodości były najpiękniejsze. Tak się tworzy historia. Myślę, że potrzebujemy ideałów, by do nich dostawać. A sztuka musi nam takie ideały tworzyć. Mamy świadomość tego, że życie wygląda trochę inaczej.

 

W filmie brakowało mi pokazania strachu. Kiedy siedział pan w tym samolocie, nie pomyślał pan, że oni się musieli bać?

Oni umieli latać. Ale wierzę, że ten strach mimo wszystko był. Jestem aktorem, gram w teatrze od wielu, wielu lat, ale za każdym razem się niezwykle boję, tylko kiedy wchodzę na scenę tego nie widać. Myślę, że oni, kiedy wsiadali do samolotu, odczuwali adrenalinę i chęć wykonania swojej roboty jak najlepiej. Ja bym się bał. Podziwiam ich, że latali tak odważnie dużo bardziej odważnie niż ich brytyjscy koledzy. Mieli zupełnie inną technikę latania. Zbliżali się jak najbliżej wroga, by nie marnować amunicji. Mieli fantazję ułańską, ale wynikała ona z tego, że spędzili w powietrzu wiele godzin. Przez dłuższy czas brytyjskie dowództwo nie doceniało tego, jak niezwykłych pilotów mają pod swoimi skrzydłami. I kiedy Polacy odbyli wszystkie kursy i mogli w końcu wystartować, to, jak mówiłem w swoim przemówieniu jako Witold Urbanowicz, „gęby ze zadziwiania im się pootwierały".

 

Rozmawiał pan o wspólnej historii z Brytyjczykami, kiedy pan tu studiował czy pracował?

Moje studenckie rozmowy z Brytyjczykami to już jest przeszłość, więc nie pamiętam, czy akurat o historii rozmawialiśmy. Ale trzeba pamiętać, każda historia jest pisana przez naród. To my jesteśmy słońcem, wokół którego mają się kręcić planety innych narodów. Niemcy inaczej się uczą o wojnie niż my. Inną wersję historii mają Rosjanie. I taki naród imperialistyczny, jakim jest Wielka Brytania, też. Więc za każdym razem dyskusja o punktach widzenia jest ciekawa. W historii jest też dużo powtarzanych sloganów. Mówi się, że Churchill nie zaprosił Polaków na defiladę zwycięstwa. Jednak, jak się pogrzebie w książkach, to się okazuje, że ten problem był o wiele bardziej złożony. Na tę defiladę był zaproszony przedstawiciel komunistycznego rządu i wielu Polaków nie chciało przed nim paradować. Udział w defiladzie to były indywidualne wybory. Zaczęły tworzyć się rozłamy, jak to u nas Polaków, chociaż przecież w każdym narodzie do nich dochodzi. Poglądy polityczne i etyczne dzielą ludzi. Niestety mamy teraz takie czasy w Polsce, że podziały są bardzo wyraźne. Ale tak samo było przed wojną.

Rozmawiała Joanna Karwecka

 

+


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama