Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Wszystko dzieje się po coś

Niejednemu z nas życiowe plany pokrzyżowała choroba. Można wtedy całkowicie się załamać albo spojrzeć na to z innej perspektywy, tak jak Kora Gryn, która po latach powróciła do sztuki. Dziś nie tylko zajmuje się rękodziełem, ale została też life coachem. Poznajcie jej historię!
Wszystko dzieje się po coś

Autor: Fot. Kora Gryn

Skąd w twoim życiu wzięła się pasja do rękodzieła? Jak to wszystko się zaczęło?

Pasja wzięła się z ogólnego zamiłowania do sztuki, a jej początki miały miejsce już w przedszkolu. Uwielbiałam tworzyć i mogłam to robić godzinami. Kiedy byłam nastolatką, moja pasja została nieco stłamszona i odsunięta na dalszy. Słyszałam: „Nie zajmuj się głupotami. Ucz się czegoś pożytecznego. Mało jest artystów, którzy potrafią się utrzymać ze swojej twórczości". Zaczęłam więc myśleć, że chyba nie ma co się łudzić i czas pożegnać się z marzeniami. Wylądowałam na studiach turystycznych, które skończyłam z wyróżnieniem, ale w zasadzie nigdy nie pracowałam w zawodzie. Co jakiś czas zmieniałam branżę, nieustannie poszukując swojej drogi. Nagle wydarzyło się coś, co znów przybliżyło moje serce do sztuki…

 

Co to było?

Miałam poważny wypadek samochodowy, skutkiem którego były ogromne problemy z kręgosłupem. Podczas pobytu na oddziale rehabilitacji w szpitalu, zaczęłam czynnie uczęszczać na zajęcia terapii artystycznej. Od pierwszej chwili w tej małej, szpitalnej pracowni, miłość do rękodzieła odżyła. Poczułam jak moja dusza wypełnia się na nowo uczuciem do mojej uśpionej na lata pasji oraz jak wielką sprawia mi to radość. Mimo że minęło sporo czasu zanim zaczęłam myśleć o swoim zamiłowaniu do sztuki jak o źródle utrzymania, obiecałam sobie, że już nigdy nie posłucham „dobrych rad" otaczających mnie ludzi i nie ma mowy, żebym przestała zajmować się rękodziełem.

 

Jakim rękodziełem dokładnie się zajmujesz?

Wykonuję elementy wystroju wnętrz oraz personalizowane prezenty i sezonowe dekoracje. Używam głównie materiałów pochodzących z recyklingu. Jestem zwolenniczką ekologicznego stylu życia.

 

Jak na to czym się zajmujesz reagują inni?

Najbardziej zadowoleni są chyba moi przyjaciele, którym na każde urodziny i święta wręczam personalizowane, ręcznie wykonane prezenty. U wielu z nich nadal stoją na półkach, wiszą w kuchniach czy łazienkach. Na pewno sprawiają im przyjemność, a ja mam satysfakcję i jestem szczęśliwa.

 

Czy decyzja o zajęciu się rękodziełem na poważnie zmieniła twoje życie?

Jakiś czas temu postanowiłam spróbować swoich sił we własnym biznesie. Przytrafiła mi się jednak kolejna choroba. Choć miałam momenty całkowitego załamania, w moim umyśle nastąpił przełom. Dotarło do mnie, że wszystko dzieje się po coś. Dziś już wiem, że to choroba nakreśliła mi ścieżkę kariery zawodowej. Zrozumiałam, jak wielki wpływ na moją rekonwalescencję i uzyskanie wewnętrznego spokoju ma moja pasja. Chciałam, by inni ludzie też to poczuli. Żeby zasmakowali wyrażania siebie przez sztukę. Pojawiła się więc chęć pomocy innym. Tym, którzy chcą zmienić swoje życie, ale nie bardzo wiedzą, jak to zrobić. Tak zostałam life coachem, specjalizującym się w technikach terapeutycznej sztuki. Udało mi się połączyć przyjemne z pożytecznym.

 

Czy zajmowanie się rękodziełem może mieć pozytywny wpływ na nasze zdrowie?

Rękodzielnictwo jest niezmiernie ważnym obszarem w moim życiu. Dzięki niemu już kilka razy odzyskałam równowagę wewnętrzną. Ilekroć dostaję pochwały od przyjaciół czy klientów, daje mi to gigantyczny zastrzyk pozytywnej energii, co z kolei pozwala na samorealizację. Odczuwam wtedy radość, a ta przeistacza się w niezliczone pokłady sił witalnych. Robię to, co kocham i nie wyobrażam sobie, bym kiedykolwiek miała tego zaprzestać.

 

Jak wspominasz święta w czasie dzieciństwa?

To był szczególny czas dla całej rodziny. Na co dzień wszyscy byli zabiegani. W Wielkanoc i Boże Narodzenie gromadziliśmy się przy jednym stole. Każdy mógł zwolnić, porozmawiać w spokoju z resztą rodziny, powspominać stare czasy i zdrowo się pośmiać. Kiedy byłam dzieckiem, spędzałam mnóstwo czasu u babci wraz z szóstką kuzynostwa. Wspólnie robiliśmy ozdoby świąteczne. To były lata osiemdziesiąte, wtedy kreatywność i wyobraźnia były na wagę złota. O ile nie było aż tak trudno zdobyć jajka, by wykonać z nich wydmuszki czy pisanki, to o inne materiały trzeba było się dobrze postarać albo wykorzystać to, co było w domu i na pierwszy rzut oka mogło wydawać się bezużyteczne.

 

Co najbardziej zapadło ci w pamięć z tamtego czasu?

Mini koszyczki wielkanocne, na pomysł których wpadła moja babcia. Była krawcową, więc miała w domu sporo plastikowych szpulek po zużytych niciach. Miały kształt walca, który rozszerzony był mocno u nasady. Wystarczyło więc obciąć tę długą część i była już baza na koszyczek, który owijaliśmy kolorową włóczką. Doczepialiśmy pałąk z druciku, a tych było pod dostatkiem bo dziadek był elektrykiem. Do koszyczka wkładaliśmy mini jajeczka uformowane ze złotek i sreberek po cukierkach oraz kurczaczki z waty i papieru. Te ozdoby wyglądały naprawdę przepięknie. Robiliśmy je na zamówienie sąsiadów. W bloku babci nie było rodziny, u której na wielkanocnym stole nie gościłby taki ręcznie wykonany koszyczek. Myślę, że miłość do rękodzieła odziedziczyłam po niej.

 

Jak teraz spędzasz święta wielkanocne?

Staram się pielęgnować tradycje, które wyniosłam z domu. W Wielkiej Brytanii jestem tylko z córką, więc nie ma szans na wielkie rodzinne spędy, jak to bywało, kiedy jeszcze mieszkałyśmy w Polsce. Na szczęście mamy tutaj grupę przyjaciół, z którymi zwykle spędzamy świąteczne chwile. To też ma swój urok, gdyż wszyscy pochodzimy z różnych zakątków świata i dzielimy się naszymi tradycjami, co moim zdaniem niezwykle wzbogaca nas wewnętrznie.

Więcej informacji: www.koras-korner.com

 

 

Rozmawiała: Marietta Przybyłek

 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama