Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Muzyczny świat Olandry

Aleksandra Woźniak jest jedną z tych osób, które do Londynu przyjechały aby realizować swoje marzenia. W kręgach muzycznych znana jest jako Olandra, organizuje wydarzenia artystyczne, zrzesza muzyków z różnych stron świata i do tego wszystkiego sama komponuje i pisze teksty. Występowała w prestiżowych londyńskich klubach, m.in. The Old Queens Head, The Bedford czy The Troubadour, gdzie zaczynali Bob Dylan czy Joni Mitchell. Poznajcie historię młodego muzyka w Londynie!
Muzyczny świat Olandry

Jak to się stało, że wylądowałaś w Londynie?

Moim marzeniem odkąd byłam nastolatką było spróbowanie swoich sił jako muzyka w Londynie. Początkowo rozpoczęłam studiowanie filologii angielskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Tam stawiałam pierwsze kroki muzyczne, pisząc własne piosenki. Na trzecim roku wjechałam na Erasmusa do Manchesteru.

Muzyka była jednak zawsze na pierwszym miejscu. Tak się wtedy wkręciłam, że pomyślałam, że może warto by było zostać w tej Anglii… Pomyślałam, jak nie teraz to kiedy. Jeden z wykładowców, którego bardzo ceniłam powiedział mi o muzycznej uczelni Goldsmiths University of London. Znalazłam tam kierunek, który mi się bardzo spodobał, zaaplikowałam, dostałam się i tak oto jestem Londynie.

 

Trudno było się dostać?

Tak, przygotowywałam się pomiędzy pisaniem licencjatu a zaliczeniem przedmiotów. Nocami siedziałam w studiu nagraniowym. Żeby się dostać musisz znać podstawy. Nie zaakceptują cię jeśli jako artysta nie masz pomysłu na siebie.

 

Jak oceniasz studia muzyczne w Londynie i co one ci dały?

Bardzo pozytywnie, skończyłam je pół roku temu. W otwarty sposób starają się wydobyć z siebie coś więcej. Nie jest to absolutnie szablonowe postępowanie, chodzi w tym wszystkim bardziej o pokazanie ci różnych ścieżek, które jako osoba kreatywna możesz wybrać. Z perspektywy czasu widzę, że te studia muzyczne sprawiły, że jestem bardziej świadoma tego co robię jako muzyk. Wykładowcy, z którymi miałam kontakt i fantastyczni ludzie, z którymi mogłam się rozwijać, pomogli mi rozkwitnąć i skrystalizować pomysł na siebie.

 

Jak na pomysł o zostaniu muzykiem i wyjeździe do Anglii zareagowali twoi rodzice?

Moi rodzice są lekarzami… I ja też miałam oczywiście iść na medycynę. Nastąpił jednak moment przełomowy, kiedy powiedziałem im, że nie zostanę lekarzem, ale będę śpiewać.  Rodzice mieli strach w oczach i ich reakcja była raczej w stylu „ co ty dziecko wymyśliłaś”. Kiedy jednak zobaczyli, jak bardzo mi na tym zależy i zrozumieli, że nie żartuję, że nie da mi się tego wybić z głowy, zaczęli mnie wspierać, za co jestem im bardzo wdzięczna. Myślę, że na początku bali się po prostu o moją przyszłość. Teraz już na pewno widzą, że sobie radzę na tej ścieżce. Początki jednak nie były łatwe. Większość osób, która chce zejść na kreatywną drogę, musi się z tym zmierzyć.

 

Czy uważasz, że Londyn daje więcej możliwości muzykom?

To jest trudne pytanie, bo jak byłam w Warszawie to poznałam wspaniałych muzyków. Bardzo lubię tamten czas w swoim życiu. Myślę, że wciąż  jestem rozdarta, którą rzeczywistość wybrać. Warszawska scena muzyczna jest dużo mniejsza od londyńskiej, dzięki czemu szybko nawiązuje się kontakty. Londyn natomiast ma olbrzymią ofertę kulturalną, co z jednej strony jest fascynujące i inspirujące, z drugiej może być wręcz przytłaczające. Ilość utalentowanych ludzi, których można tu spotkać, jest przeogromna. Idziesz na przypadkowo wybranego open-mic i masz co najmniej dwie, trzy osoby, które są niesamowite, myślisz sobie jak to jest, że one jeszcze nie mają kontraktu… Gdy masz gorszy dzień porównujesz się, gdy dobry – działa to motywująco.

 

Jak wygląda życie początkującego muzyka w Londynie?

Każdy musi znaleźć swoją drogę. Bardzo często nagrywasz swoje demo, nad którym pracujesz w studio, wieczorami chodzisz na open mic albo piszesz dziesiątki maili, żeby móc wystąpić na tzw. show case.

 

Czy zdarzyło ci się grać kiedyś w londyńskim metrze lub na ulicy?

To nie jest takie proste, żeby występować w metrze. Musisz mieć pozwolenie, złożyć przez internet specjalną aplikację, zdobyć plakietkę… Nie możesz tak po prostu wejść do metra i zacząć grać. To jest poważna sprawa. (śmiech) Jeśli nie masz pozwolenia normalnie mogą cię stamtąd wyrzucić. Moje przygody z ulicznym graniem polegały raczej na dołączeniu do jakichś muzyków i śpiewaniu piosenek, które oni grali. Wywiązują się z tego niekiedy fajne znajomości. Wolę jednak występować na scenie.

 

Czy trudno jest się dostać na taki występ, żeby móc zagrać przed publicznością?

Tak. Ludzie z całego świata przyjeżdżają do Londynu, żeby spróbować swoich sił. Znam jednego magika z Brazylii, który rzucił pracę w korporacji i przyjechał tu, żeby walczyć o swoje marzenia. Jeśli chodzi o muzykę,to na pewno musisz pokazać, że masz już jakieś doświadczenie, dobrze jest mieć wideo w internecie, gdzie ktoś może cię zobaczyć i posłuchać.

 

Jak zaczęła się twoja historia z organizowaniem open miców i show casów w Londynie?  

Zaczęło się od organizowania w Warszawie Praskich Wieczorków Artystycznych, spotkań młodych ludzi, którzy szukają okoliczności do zaprezentowania swojej twórczości. Organizuję te wydarzenia od 5 lat, na początku to było coś nowego, o czym mało kto wiedział, teraz jest to duże wydarzenie, wokół którego zebrała się bardzo fajna grupa ludzi. W Warszawie zorganizowałam również dwie edycje festiwalu artystycznego Styk Sztuk. Będąc w Londynie brakowało mi tego. Co trzy miesiące wracałam do Warszawy, żeby dalej organizować te wieczory, aż pomyślałam, czemu by nie zorganizować czegoś takiego tutaj. Dwa lata temu stworzyłam Fusion of Arts, gdzie na cotygodniowych spotkaniach spotykają się ludzie z różnych dziedzin sztuki.

 

Kto przychodzi na Fusion of Arts? Skąd bierzesz artystów?

Przychodzą ludzie z różnych krajów i kultur. Łączy ich język sztuki i emocjonalność, która za tym idzie. Podczas spotkań panuje ogromny szacunek dla występujących. Po jakimś czasie ludzie sami zaczęli się do mnie zgłaszać, działa oczywiście też tzw. poczta pantoflowa. Czasem sama piszę do kogoś, kto mi się zwyczajnie spodobał, najprościej w świecie wysyłam wiadomość, zazwyczaj spotykam się z pozytywnym odzew.

 

Jaka godzisz organizowanie i eventów w Warszawie i Londynie?

Wydaje mi się że dużo przyjezdnych osób mieszkających w Anglii, które zajmują się kreatywnymi dziedzinami, tak właśnie funkcjonuje. To nie jest aż tak nietypowe i trudne do wykonania, jak się może wydawać. Polecam planowanie z wyprzedzeniem, można dużo wtedy zaoszczędzić na biletach, ma się czas, żeby skontaktować się z artystami i wszystko dopiąć.

 

Jako artystka funkcjonujesz pod pseudonimem Olandra. Skąd się wziął?

Gdybym chciała funkcjonować pod swoim imieniem i nazwiskiem – Aleksandra Woźniak, byłoby to bardzo trudne, ponieważ w Internecie jest tyle innych osób pod tą nazwą, że głowa mała. Oleandra jest połączeniem Ola i Aleksandra. Przyjęło się, i teraz już nawet niektórzy znajomi tak do mnie mówią.

 

Jakbyś opisała swoją muzykę?

W Londynie funkcjonuje bardzo fajne określenie: art-pop; myślę że wpisuję się w ten nurt.  Czasem to, co robię, zahacza o muzykę filmową oraz angielski folk w stylu Laura Marling.

 

Czy kultura muzyki brytyjskiej wpłynęła na twoją twórczość?

Jeśli jest się muzykiem urodzonym pod koniec lat 80. czy na początku 90. trudno być wychowanym i ukształtowanym tylko przez polską muzykę. Wydaje mi się, że jest wręcz odwrotnie. Oczywiście uwielbiam Grzegorza Turnaua, Marka Grechutę i innych polskich artystów, są to jednak artyści z pokolenia naszych rodziców lub dziadków. Na przestrzeni ostatnich paru lat pojawiło się na polskiej scenie muzycznej wielu ciekawych muzyków, co bardzo cieszy.

 

Ostatnio występowałaś w londyńskim Jazz Cafe POSK z projektem Cohen & Cave. Opowiedz coś więcej o tym.

Projekt ten tworzą z Piotrem Jaszczukiem, z którym poznałam się jeszcze w Warszawie na Praskim Wieczorku Artystycznym. Piotr napisał do mnie, że chciałby wystąpić z utworami Nicka Cave’a, zaśpiewanymi po polsku… Miałam do tego delikatnie mówiąc sceptyczne podejście. Występ okazał się absolutnym sukcesem, Piotr wbił wszystkich w fotele swoją interpretacją twórczości Nicka Cave’a. Później spotkaliśmy się na wspólne jamowanie. W związku z tym, że Piotr był fanem Nicka Cave’a, a mnie mama od małego puszczała Leonarda Cohena, uznaliśmy, że oni są tak ważni dla Polaków, że warto to jakoś połączyć.

 

Jaki jest odbiór piosenek Nicka Cave i Leonarda Cohena z polskimi tłumaczeniami?

W Londynie robimy połowę koncertu po polsku i połowę po angielsku. Naturalne wydawało mi się zainteresowanie Polaków tym, co robimy. Byłam jednak w szoku, że Anglicy reagowali równie żywo. Byli tym szczerze zafascynowani, mówili, że emocje w wykonywanych przez nas utworach z polskimi tekstami są wciąż takie same.

 

Masz jakiś muzyczne lokale, które polecałabyś wszystkim w Londynie?

Jeśli chodzi o młodych artystów bardzo lubię The Troubadour, miejsce gdzie zaczynali Joni Mitchell, Bob Dylan czy Florence Welch. Bardzo fajne jest Sesion 59, w którym odbywają się show case i open mick z zespołem na żywo, czyli możesz przyjść, wręczyć muzykom akordy i wystąpić w pełnym składzie, co jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Z songwriterskich miejsc znane i fajne jest The Bedford, gdzie zaczynał Ed Sheeran.

 

Czy z muzyki można się dziś utrzymać?

Myślę, że tak, ale w trochę inny sposób niż kiedyś. Jest bardzo duża przepaść pomiędzy osobami takimi jak Beyoncé, której fani wypełniają całe stadiony i dając zarobić miliony a muzykami mniej lub bardziej znanymi, którzy grają pojedyncze koncerty. Często takie osoby próbują godzić kilka rzeczy naraz, żeby móc dalej robić to, co kochają. Niby mówi się, że dochód teraz jest z tras koncertowych, ale nie jest to takie czarno-białe jak się wszystkim wydaje; trzeba wynająć busa, zainwestować w marketing, kupić niezbędne sprzęty.

 

A co ty robisz, żeby żyć z muzyki w Londynie?

Często wygląda to tak, że pracuję 24/h. Wciąż pracuję nad własną muzyką, komponuję piosenki, ćwiczę z zespołem, ale też organizuję koncerty, zajmie się promocją, łącznie z tworzeniem teledysków i sesjami zdjęciowymi. Pracuje również jako pani od śpiewu, co bardzo lubię. No i organizuję wydarzenia muzyczne. Pracuję freelancersko jako producentka, zaczęłam pisać muzykę do mediów, filmów, reklam, a więc do tego wszystkiego komponuję.

 

Jak widzisz się za pięć, dziesięć lat?

Marzy mi się koncertowanie na szerszą skalę oraz rosnące zainteresowanie moja muzyką. Chciałabym dalej uczyć śpiewu oraz zbudować własne domowe studio muzyczne. Dalej robić muzykę. I może zamiast pracować siedem szalonych dni w tygodniu – ograniczyć to do pięciu. (śmiech)

 

 

Koncert:

Olandra - Full Band Show

14.04, The Islington, 1 Tolpuddle St, Londyn N1 0XT

www.facebook.com/events/1088423834661733

 

Open Mic Apples&Pears

24.04, (w każdą ostatnią środę miesiąca), Apples and Pears Bar, 26 Osborn Street, Londyn, E1 6TD

www.facebook.com/events/2106876609433802

 

Więcej informacji:

www.olandra-music.com

www.facebook.com/olandramusic

https://soundcloud.com/olandra

www.instagram.com/olandra.music

 

 

Rozmawiała: Marietta Przybyłek


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama