Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Janka. Opowieść (nie tylko) o Wołyniu.

- Poznanie naszej historii i tragedia wołyńska były bardzo ważnym epizodem w moim życiu. Odpowiedziałam na wiele ważnych pytań, zainspirowałam sporo osób do pisania o swoich przodkach, rozpracowałam traumy, dzięki wiedzy, którą zdobyłam. Odkryłam, co miałam odkryć i temat kresów uważam za zamknięty – mówi Kasia Krawiecka, autorka tytułowej książki „Janka. Opowieść (nie tylko) o Wołyniu" oraz prowadząca blog pt. „Kasia Tłumaczy”.
Janka. Opowieść (nie tylko) o Wołyniu.

Autor: Fot. Arch. Kasia Krawiecka

Zacznijmy od twojej najnowszej publikacji książkowej „Janka. Opowieść (nie tylko) o Wołyniu". Dlaczego to ty, jako osoba mieszkająca w Wielkiej Brytanii, zdecydowałaś się na tę publikację? Ta książka jest jednak nie tylko o twojej babci i wsi Marynki. Jaki chciałaś dać przekaz dzięki tej publikacji?
Marzę, by opowieść o naszej rodzinie była symbolem każdego Polaka, który nie mieszka w Polsce. Gdyby mój syn nie zapytał, co to znaczy, że jest się Polką, nie zdałabym sobie sprawy, jak bardzo zaniedbałam temat własnych korzeni. Nie zmobilizowałabym się też do tego, by odpowiedzieć na nie najlepiej jak umiałam. Każdy z nas znał na pamięć „Inwokację” i pewnie nigdy się nie zastanawiał, co tak naprawdę znaczyła. Osoby, które mieszkają za granicą potrafią doskonale zrozumieć koncept tęsknoty. To uczucie, gdy słowa jak kluchy grzęzną w gardle, powstrzymujemy łzy na myśl, że granice są zamknięte i w tym roku nie pojedziemy do Polski. Chcę, by „Janka” była wydana na dużą skalę, by każdy Polak mógł po nią sięgnąć i zainspirować się do szukania własnych korzeni. Spisałam pamiętniki babci z potrzeby serca. Studia polonistyczne dały mi wiedzę, która pomogła odkryć, jak bezcenny skarb leży zakurzony w szufladach. Okazało się, że nasza maciupka część historii stała się częścią ogromnej układanki, o której nie miałam pojęcia. Czas szukania korzeni jest bardzo ograniczony, bo nasi krewni umierają i pewnie są to ostatnie chwile, by to zrobić.

Pisząc tę książkę musiałaś zdawać sobie sprawę z niezabliźnionych ran, jakie mają stosunki ukraińsko-polskie na Wołyniu, chociaż rzecz dotyczy także mieszkających tam wcześniej Żydów, Niemców, Rosjan, Czechów, Ormian i Węgrów. Jednak te nasze relacje są okraszone mianem „rzezi wołyńskiej". Nie bałaś się odbioru swojej książki?
Nie myślałam o tym. Bardziej chciałam skupić się na pierwiastku ludzkim. Nie chciałam, żeby „Janka” była powiązana z polityką. Żyjemy w wielokulturowym kraju. Taka też była Polska kresowa i zaskakujące jest to, że widzę wiele podobieństw w życiu mojej babci i mojego syna. Jak w Anglii, tak na kresach wiele narodowości żyło koło siebie i szanowało – bez względu na pochodzenie. Szanowano inność, tradycje oraz wyznania. Niestety, w dzisiejszej Polsce tego nie ma i to jest ogromnie smutne. Wołyń bez wątpienia jest bardzo niewygodną częścią historii. Dla jednych jest powodem do nienawiści, dla drugich do wypierania prawdy. Moja przyjaciółka jest Ukrainką. Ona rozumie złość Polaków. Wytłumaczyła mi, że wielu Ukraińców nie wiedziało, co tak naprawdę się działo, bo banderowcy zabijali po cichu. Dla wielu Ukraińców są bohaterami, bo nikt wcześniej na taką skalę nie był dumny ze swojego kraju. Według mnie nie chodzi o to, żeby rozdrapywać rany, bo młode pokolenia chcą normalności. Wołyń to trudna lekcja. Zamiast ją wypominać, budować pomniki i nienawidząc modlić się – czy nie lepiej byłoby poznawać, czym jest szacunek, rozumienie inności i akceptowanie wyborów innych, nawet jeśli nam się to nie podoba? Doskonale wiemy do czego może doprowadzić skrajny nacjonalizm.

Wzruszające w twojej publikacji są wiersze twojej babci w drugiej części książki. Są pisane charakterystycznym, kresowym, zaprzeszłym już niemal językiem. Jako literat, ale także jako dziennikarz, przyznam, iż jest to doskonałe uzupełnienie treści wcześniej zawartych... 
Dostałam kilkadziesiąt osobnych kartek z twórczością babci i zaczęłam przepisywać je jedna po drugiej. Robiłam wszystko na oślep. Na początku moja praca nie miała ani ładu, ani składu. Gdy zauważyłam powtarzalność tematyczną, zaczęłam wszystko organizować gniazdowo. To był moment, w którym byłam oniemiała ich unikatową wartością lingwistyczną (co do treści możemy często spekulować). Odmianami, fleksją oraz archaicznymi formami, których się już nie spotyka. One były podstawą, od której zaczęłam. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że kiedyś wydam książkę o babci. Na studiach miałam zajęcia z wybitnymi językoznawcami, jak profesor Edward Breza (uczeń Karola Wojtyły), doktor Lidia Sudakiewicz czy dr Zbigniew Jarzębowski. Najważniejszymi rzeczami, które we mnie zaszczepili, są pasja i dążenie do prawdy. Zrozumiałam to jednak dopiero wtedy, gdy miałam przed sobą materiał, który mogłam zignorować.

Powiedz, jako autorka książki, bądź co bądź, o Wołyniu. Jak oceniasz obecny etap prac nad wyjaśnieniem tego, co wydarzyło się tam między lutym 1943 a lutym 1945 (a także później)?
Poznanie naszej historii i tragedia wołyńska były bardzo ważnym epizodem w moim życiu. Odpowiedziałam na wiele ważnych pytań, zainspirowałam sporo osób do pisania o swoich przodkach, rozpracowałam traumy, dzięki wiedzy, którą zdobyłam. Odkryłam, co miałam odkryć i temat kresów uważam za zamknięty. Wiem, co się wydarzyło od naocznego świadka i o tym będę opowiadać następnym pokoleniom bez względu na to, jakie podejście mają do tego inni. Ta sprawa nie będzie rozwiązana, mimo że jest bardzo precyzyjnie opisana i udokumentowana. Muszę też się przyznać, że historia nie jest moją pasją i gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że napiszę książkę poniekąd historyczną, skomentowałabym to dyplomatyczną ciszą.

Odchodząc już od tematu twojej publikacji książkowej. Mieszkasz nieopodal Northampton, pracujesz w Oxford University Press. Czym się tam zajmujesz?
Mieszkam, uczę się, wychowuję dwójkę dzieci. Miałam kiedyś szkołę językową i mimo braku na nią czasu, pomagam w redagowaniu pism urzędowych oraz oferuję pomoc językową tam, gdzie jest potrzebna. Jeśli chodzi o pracę w wydawnictwie, służę pomocą naukowcom publikującym artykuły w naukowych czasopismach; w największym skrócie: jestem pomostem między produkcją, edytorami, instytutami oraz organizacjami na całym świecie. To fascynujące zajęcie, bo nigdy nie wiem, z kim będę rozmawiać. Pomagam także subskrybentom na całym świecie odnawiać, a także rozwiązywać wszelkie problemy.

Prowadzisz w UK blog „Kasia Tłumaczy". Jaki cel przyświecał jego powstaniu i czym tam się zajmujesz?
Kilka lat temu wzięłam udział w konkursie literackim, który był zorganizowany przez Lokomotywę Stację Northampton „Co w sercu, to i na papierze”. Jednogłośnie go wygrałam, co mnie przeogromnie zdziwiło! Od tego czasu zaczęłam nabierać pewności w pisaniu, inspirowaniu i pomocy kobietom, chociaż nie tylko, bo czyta mnie coraz więcej panów (z czego się bardzo cieszę). Żyjemy w czasach, w których życie jest chyba trudniejsze niż kiedyś. Kilkanaście lat temu o naszych wpadkach wiedzieliby tylko bliscy, a internet bywa nieograniczenie przytłaczający. Odkąd zaczęłam akceptować siebie taką, jaka jestem i pracować nad swoimi kompleksami, postanowiłam pisać o tym, przez co przechodzę. Długo zastanawiałam się nad tym, czy pisanie bloga ma jakikolwiek sens. Postawiłam na uczciwość przed sobą, nawet jeśli to nie będzie tak idealne, jak u moich fejsbukowych znajomych. Gdy kilka lat temu przechodziłam przez bardzo trudne momenty chciałam natrafić na kogoś, kto mógłby chociaż w minimalnym stopniu rozumieć to, z czym się zmierzam. Chciałam, by ktoś pokazał mi, że można inaczej, lepiej. Że można czasem zwolnić, zawrócić, zmienić zdanie. Zacząć mieć poczucie wartości. Być innym. Niedoskonałym. I mimo wszystko mieć prawo patrzeć w lustro z życzliwością. Piszę, by chociaż jedna osoba zatrzymała się na chwilę i usłyszała bicie swojego serca. Pomyślała nieszablonowo. Zachwyciła się. Wzruszyła. Nabrała odwagi. Uśmiechnęła się. Zaczęła mieć swoje potrzeby. I by zaczęła marzyć. Powiem nieskromnie, że coraz bardziej mi się to udaje. Pochodzę z wioski nad morzem, w której mieszka dwadzieścia osób. Jestem DDA. Przez większość życia byłam swoim największym wrogiem. Przeszłam fascynującą, trudną drogę, by być tu, gdzie jestem. Żyję, dojrzewam do tego, żeby mieć marzenia, pracuję w najbardziej rozpoznawalnym wydawnictwie na świecie, przyciągam inspirujących ludzi, uczę się od najlepszych (Fryderyk Karzełek, Ania Oszajca, Rafał Pikul, Agnes Khan, Sebastian Derwisiński i wielu innych), odkrywam coraz to nowe talenty. Moja droga dopiero się zaczyna i bardzo chcę, by przede wszystkim dawać innym wartość. Być iskrą, która zapala do zmian na lepsze bez względu na początkowy trud.

Zdradzisz nad czym aktualnie pracujesz lub będziesz pracować w najbliższym czasie?
Napisałam swoją drugą książkę, zupełnie inną niż „Janka”. Będzie w stu procentach „moja”. Czuję, że musi ona nabrać mocy urzędowej i jej kształt się zmieni. Być może potrzebuje więcej materiału i zrobię z niej dwie oddzielne publikacje. Są w niej i wiersze i pamiętnik z moimi tekstami. Również niedawno przyłączyłam się do projektu, w którym pomagam przywracać zdrowie oraz cofać przyczyny chorób u źródła (a nie maskować symptomy). Podjęłam się tego wyzwania, bo zdrowie innych jest ważne i każdy zasługuje na dobre życie. Czuję powołanie, by dostarczyć innym narzędzi, suplementów, by każdy mógł o to zdrowie zadbać.

Gdzie można śledzić twoją aktualną działalność oraz gdzie nabyć książkę „Janka. Opowieść (nie tylko) o Wołyniu”? 
„Jankę” można kupić na www.kasiakrawiecka.com lub kontaktując się ze mną  bezpośrednio na Fb – Kasia Krawiecka. Mamy ostatnie kopie książki, ale jestem pewna, że uda mi się ją wydać na szeroką skalę. Zapraszam też na „Kasia Tłumaczy” na 
Fb, gdzie będziecie mnie mogli poznać od wrażliwszej i bardziej kreatywej strony. Pozdrawiam was bardzo serdecznie!
 

Rozmawiał: Dariusz A. Zeller



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Szymon Olkusz 29.04.2021 08:53
Przeczytalem i polecam kazdemu. Pozdrawiam

Reklama