Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
News will be here

Pierwsza reporterska książka o disco polo

Judyta Sierakowska, z wykształcenia socjolożka, na co dzień niezależna dziennikarka, publikująca w przeszłości m.in. na łamach „Przekroju” , „Rzeczpospolitej” czy „Życia Warszawy”, w swojej najnowszej książce „Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo” mierzy się z tematem fenomenu disco polo, które od lat 90. jest nieodłącznym elementem polskiej kultury. Można się na to obrażać, próbować wyprzeć fakty, ale badania pokazują, że co najmniej połowa Polaków słucha disco polo i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić. Książka Judyty Sierakowskiej dowodzi, że przez pryzmat disco polo można w ciekawy sposób opowiedzieć o przemianach w Polsce po roku 1989. Działa ono również jak lustro, w którym każdy Polak powinien się przejrzeć, aby poznać część prawdy o samym sobie, niezależnie od tego czy słucha, czy zarzeka się, że nie słucha.
Pierwsza reporterska książka o disco polo

Czy discopolowcy czują dumę z tego czym się zajmują czy raczej zawsze rozmowa sprowadzała się do tego, że ten biznes po prostu się opłaca?

Zwłaszcza ta starsza gwardia discopolowców, powtarza, że oni robią to z sercem. To też czuć. W ostatnich latach pojawiają się muzycy, którzy chcą uszczknąć trochę z tego tortu finansowo. Największy zarzut jest zapewne do Sławomira Zapały, bo on sam, to co robi, nazywa „projekt Sławomir”. Pięknie wpisał się z piosenką „Miłość w Zakopanym” w gusta Polaków. Robi ona absolutną furorę i niewyobrażalne pieniądze. Wyśmienicie obrazuje to fakt, kiedy to podczas ostatniego Sylwestra o Sławomira biła się i telewizyjna Dwójka i Polsat. Sławomir najpierw zaśpiewał w Zakopanem, a żeby zdążyć na drugi koncert, w Chorzowie, został przetransportowany helikopterem.

Czy muzycy chętnie z tobą rozmawiali?

Są otwarci, czasami wręcz zaskoczeni, że dostają poważne pytania. Że idzie do nich dziennikarka, zna ich dorobek, wie skąd są, gdzie grają. Muzyk disco polo to też jest człowiek, często z pasją, po studiach czy szkole muzycznej. Wielu z nich wybrało taką drogę, bo zapewnia im godne życie. I trudno mieć o to do nich pretensję.

Czy miałaś problemy z wydaniem tej książki?

Ciągnęło się to latami. Wydawnictwa były wręcz niezdrowo zainteresowane, widziały w tym sprzedaż, czyli pieniądze, ale i w dziwny sposób bały się. Tak jakby hasło „disco polo” było łatką.

W książce piszesz, że zwróciłaś się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z wnioskiem o półroczne stypendium na książkę o fenomenie disco polo. Odpowiedź brzmiała: „Projekt napisania książki reportażowej poświęconej muzyce disco polo z pewnością nie ma pierwszorzędnego znaczenia ani dla dziedzictwa narodowego, ani dla szeroko rozumianej kultury europejskiej czy światowej. Poziom pośrednio formułowanego przekazu patriotycznego w muzyce disco polo, o którym to przesłaniu wspomina wnioskodawczyni, jest raczej prymitywny. Jego rozpoznanie i opis nie wymagają wielomiesięcznych studiów […]”. Jak odnosisz się do tego stanowiska?

Znajomy, jak mu powiedziałam, że złożyłam taki wniosek, zapytał mnie ze zdziwieniem: „Myślałaś, że ministerstwo da ci na disco polo?”. Skąd to myślenie: „da na disco polo?”. Przecież to nie promocja gatunku, nie nagrywałam płyty.
Te reakcje obnażały nas. Składając ten wniosek na 99,9 % miałam pewność, że ministerstwo nie wesprze mojego projektu, ze względu na samo parzące hasło: „disco polo”. Niezależnie za jakiego byłoby to rządu, prawicowego, lewicowego czy jakiegokolwiek innego. Dopieszczałam ten wniosek, miałam świetne rekomendacje, ale myślę, że nawet jakby wystawiłby mi ją sam papież, to wniosek i tak by nie przeszedł.
Rozbawiła mnie opinia, że reportaż o disco polo, nie wymaga wielomiesięcznych studiów. Tak jakby pisanie o zjawisku było równoznaczne z pisaniem tekstu do piosenki disco polo. Tymczasem, ja spędziłam parę ładnych lat, pracując nad tą książką. Tak naprawdę złożyłam ten wniosek by sprawdzić reakcje i zobaczyć jakie rodzi emocje.

Może ministerstwu nie podoba się warstwa tekstowa disco polo?

Cały gatunek uważa się za niski. Ciekawostkowo, teksty disco polo nie są tak miałkie. Zwłaszcza disco polo lat 90. w tekstach rozprawiało się z ówczesną sytuacją polityczną, komunizmem, władzą. Śpiewali i o Jelcynie, puczu moskiewskim, czy zespół Atlantis w Wujku Leninie: „Gdzie jest wujek Lenin, gdzie są jego bracia? Kto nam będzie rządził, kto w głowie przewracał?”.
Śpiewali też i o tak ważkich tematach jak bezrobocie czy aborcja. A my nadal kojarzymy disco polo głównie z tekstów lekkich i zabawnych, czyli z tym, czego od niego oczekujemy i po co ono jest. Bo jak pokazują badania, ludzie słuchają disco polo, bo jest optymistyczne, nie trzeba przy nim myśleć i ma właściwości relaksacyjne.

Czy uważasz więc, że disco polo powinno być promowane czy też dofinansowywane przez państwowe instytucje kulturalne?

Nie idźmy tą drogą. Disco polo jest dofinansowywane w inny sposób. Te wszystkie imprezy plenerowe są organizowane przez włodarzy miast i miasteczek, i za pieniądze publiczne i sponsorów, więc disco polo ma wystarczająco dobrze. Pianistów raczej się tam nie zaprasza, bo to nie jest muzyka, który się sprawdza na tego typu zabawach. Muzyka dyskotekowa sama się broni i wie gdzie jest jej miejsce. 

Wielu muzyków przyznaje, że disco polo cieszy się szczególną sympatią obecnych władz Telewizji Polskiej. W swojej książce piszesz, że Jacek Kurski, uwielbia disco polo, jego ulubioną piosenką jest „Taką cię wyśniłem” Zenona Martyniuka, do którego Prezes TVP publicznie zwraca się „Per Ekscelencjo…”. Czy nie jest to przesada?

Ja bym tego nie łączyła z Telewizją Polską, bo to jest prywatny gust pana Kurskiego. A że ma taki gust to promuje to co lubi. Bo może. 

Czy to nie jest tak, że PiS wyczuł, że słuchacze disco polo to jest właśnie ich elektorat?

Okazuje się, że nie tylko elektorat PiS-u słucha disco polo, bo przypomnijmy sobie chociażby słynne wybory 1995 roku, które wygrał Aleksander Kwaśniewski, pokonując legendę Solidarności Lecha Wałęsę. To była kampania w iście amerykańskim stylu, a piosenkę „Ole! Olek” zespołu Top One słyszano co niedzielę w Disco Relaxie. Dzięki niej, kandydat lewicy zyskał aż dziewięć punktów procentowych. Już  w 1996 roku, rok po tym jak Top One poprowadził Kwaśniewskiego ku zwycięstwu, wyniki CBOS-u pokazywały, że na pytanie czy lubisz disco polo, twierdząco odpowiedziało aż 62 % ankietowanych głosujących na kandydata SLD, a tylko 34 % wyborców, którzy oddali głos na Lecha Wałęsę. Startował jako bezpartyjny. To właśnie wśród zwolenników PSL-u (85 %!) i SLD (74 %) było najwięcej sympatyków tego gatunku. To są ogromne liczby! To już wtedy CBOS zbadał, że najmniej wielbicieli disco polo ma elektorat Unii Wolności. To najmniej to było „jedyne” 60 %. Biorąc pod uwagę tzw. inteligencki image tej partii, te liczby pokonują.

A jak oceniasz to, że politycy wykorzystują disco polo do swoich celów propagandowych? 

Muzycy disco polo jak sami mówią są do wynajęcia, więc jeśli zostaną zaproszeni na różnego rodzaju wiece, to oni tam zagrają. To jest ich praca, z  tego żyją.

No tak, ale jest różnica zagrać swój własny materiał, a specjalnie stworzyć na rzecz wyborów piosenkę, jak w czasie tych wyborów zrobiła to piosenkarka discopolowa Casandra dla podlaskiego posła PiS Marcina Duszeka. W teledysku do tej piosenki poseł składa kwiaty pod pomnikiem Żołnierzy Wyklętych, modli się w kościele, a w zainscenizowanym pojedynku rycerzy bije kandydatów Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i PSL…

Nie ona pierwsza, nie ostania. W książce opisuję dużo przypadków powiązań z polityką, gdzie w wyborach startują i sami muzycy jak choćby Marcin Siegieńczuk, twórca hitów „Ciało do ciała” czy „Sąsiadka”. Próbował on swoich sił do Rady Miasta Białystok. O ile start w wyborach muzyka to ryzykowne posunięcie, bo może się przełożyć na spadek koncertów na imprezach plenerowych, o tyle „pomoc” politykom i tworzenie dla nich hitów często skutkują pozytywnie na wynik wyborczy danego kandydata. Disco polo jest wykorzystywane ze względu na swój potencjał. Okazuje się, że politycy się nie obrażają na ten gatunek muzyczny, tylko wykorzystują jego moc.

A jakie jest połączenie disco polo ze światem gangsterskim i takimi postaciami jak Pershing, Masa czy Wariat?

W latach 90. przenikanie się świata artystycznego, przestępczego było normą. Mafiosi inwestowali w kluby, dyskoteki, a najchętniej to czerpali zyski z gotowego biznesu. Haracze to był chleb powszedni. Słynna jest już scena z korytarza pierwszej discopolowej wytwórni Blue Star w Regułach koło Warszawy, gdzie to w kolejce do jej szefa, Sławomira Skręty czekali proboszcz, policjant, burmistrz i choćby takie osobistości jak „Ksiądz”, przedstawiciel gangu żoliborskiego, który zjawił się po comiesięczną dolę. Jak się potem okazało, „nienależną” mu, bo „Masa” twierdził, że to jego teren, czyli „Ksiądz” popełnił czysto geograficzny błąd.
Sam „Wariat”, czyli Wiesław Niewiadomski, szef gangu ząbkowskiego zdobył nawet program w Polsacie, a „Pershing” założył w Rumi na Pomorzu jedną z największych tłoczni płyt kompaktowych. Ulubioną piosenką Pershinga, czyli Andrzeja Kolikowskiego była „Wolność” Boysów. Wzbudzała w nim i jego pomagierach uczucia tożsamościowe. Ten utwór królował tez w latach 90. na liście przebojów aresztu śledczego na warszawskiej Białołęce. Po spotkaniu autorskim w Warszawie, dowiedziałam się od kolegi, który tam pracuje, że teraz numerem jeden jest tam „Mama ostrzegała”, zespołu Daj To Głośniej. Oczywiście discopolowego.

Czy prawdą jest, że twórcy disco polo grali w więzieniach na zaproszenie gangsterów?

Tak, gangsterzy mogli sobie pozwolić finansowo na to, żeby dla jednego czy drugiego osadzonego kolegi zamówić zespół. „Masa” kiedyś zamówił do więzienia zespół z Blue Stara i pojechał z nim odwiedzić „Florka”, kierowcę Pershinga. Koncert był bardzo udany, a więźniowie reagowali bardzo żywiołowo. Podobno później dyrektor owego więzienia obiecał, że jak jakaś przepustka dla „Florka”, to żaden problem.
W latach 90. mafiosi maczali palce wszędzie tam gdzie były pieniądze. Marcin Meller mówił mi, że po latach kiedy wyszedł Alfabet Mafii, to jego żona po obejrzeniu zadzwoniła do niego: - Marcin a ja pamiętam, ty z tym i z tym się witałeś.
On, i inni muzycy, często nie mieli pojęcia dla kogo występują. Spieszyli z jednego koncertu na drugi, a wśród organizatorów czy publiczności mogli być różni ludzie.
Świerzyński, lider Bayer Fulla mówi otwarcie, że jak pojechał grać na jednym weselu, za sześciokrotną stawkę, a przed salą weselną stały same drogie samochody, wyłącznie czarne, to nie miał wątpliwości kto jest gospodarzem imprezy.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama